Zbyt prawa prawica
Zbyt prawa prawica. Dlaczego prawdziwi konserwatyści przegrali z PiS?
Słuchaczom piątkowej „trzódki” w TOK FM prawicowa identyfikacja Tomasza Wołka musiała się wydawać w ostatnich latach mało zrozumiała. Zmarły publicysta był pryncypialnym krytykiem rządów PiS, które zresztą najczęściej oceniał z liberalnej perspektywy. I był w tym bez wątpienia autentyczny, nawet jeśli w głębi duszy nie wyzbył się ideowych sentymentów z dawnych lat. W mniej oficjalnych okolicznościach lubił wracać do czasów, kiedy z jego udziałem kształtowała się współczesna polska prawicowość. Spontanicznie wspominał wtedy swoich mistrzów Henryka Krzeczkowskiego i Stefana Kisielewskiego. Bronił dobrego imienia dawnych szkół prawicowego myślenia, również – szczególnie wyklętej po stronie liberalno-lewicowej – tradycji endeckiej.
Dlaczego nie chciał dawać tym sympatiom publicznego wyrazu? Być może pragnął oszczędzić konfuzji swoim słuchaczom, którzy w czasach ostrego konfliktu oczekują jednoznacznych komunikatów. Albo wręcz obawiał się, że ktoś mógłby go posądzić o podsuwanie okoliczności łagodzących dla rządów Jarosława Kaczyńskiego, którego przecież szczerze nie znosił. Jego dawni współpracownicy i dziennikarscy wychowankowie, którzy w sporej części stanęli później po stronie PiS, nie szczędzili mu z tego powodu słów pogardy. Naśmiewali się z jego „bezobjawowego konserwatyzmu”, oskarżali o oportunistyczne służenie ideowym wrogom.
Ale tak naprawdę owa bezobjawowość miała przecież rys tragiczny. Bo Tomasz Wołek nie tyle wyparł się prawicy jako takiej, ile pewnego modelu prawicowości, którego hegemonię uważał za swoją osobistą porażkę i przede wszystkim katastrofę dla Polski. Zapewne więc uznał, że aby mu się skutecznie przeciwstawić, powinien stłumić własne poglądy. Oportunistom faktycznie przychodzi coś takiego bez trudu, ale ludzi ideowych musi boleć.