Po serii ataków na Niemcy, osoby transpłciowe, deweloperów i lekarzy Jarosław Kaczyński wziął się za współczesne nauki społeczne, filozofię, kulturę i sztukę, które oskarżył o robienie „zamieszania w języku” i „kwestionowanie prawdy jako takiej”. Kaczyński ostrzegł, że to zjawisko groźne i zapewnił, że prawda jest ludziom potrzebna, o czym najlepiej świadczy entuzjastyczna reakcja publiczności na prawdę głoszoną przez niego podczas trwającego właśnie tournée po kraju.
Nieufny stosunek prezesa PiS do nauk społecznych, filozofii, kultury i sztuki nie dziwi, biorąc pod uwagę, jak wielki wkład w rozwój tych dziedzin mają Niemcy i osoby LGBT+, często wywodzące się z rodzin lekarskich i deweloperskich. Miażdżących argumentów przeciwko nauce dostarcza zresztą samo życie; nauka twierdzi np., że węgiel się pali i daje dużo ciepła, tymczasem rząd PiS obalił to twierdzenie, sprowadzając z różnych stron świata setki tysięcy ton węgla, który nie daje ciepła, bo się nie pali, a w dodatku jest droższy od węgla, który był kiedyś i się palił.
Kaczyński zastrzega, że nie podważa całej nauki i że mówiąc o zamieszaniu, nie ma na myśli fizyki, „gdzie są kwanty i tak dalej”. Daje w ten sposób jasny sygnał, że na obecnym etapie walki o prawdę nie jest istnieniu kwantów przeciwny. Nie wiem tylko, czy można mu wierzyć, biorąc pod uwagę, że jego wystąpienia na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej podważają istnienie nie tylko kwantów, ale całej fizyki. Z tych wystąpień wynika, że oparta na ludzkim rozumie fizyka w odniesieniu do tej katastrofy zupełnie się nie sprawdziła, a wybuchy, które do katastrofy doprowadziły, nie miały z prawami fizyki nic wspólnego. Komisja Macierewicza ustaliła, że rządziły się one własnymi prawami i tylko dzięki temu mogło do nich dojść.