Stress test nad Wisłą
Stress test w Przewodowie. Czy PiS wciągnął NATO w swój polityczny teatr?
Polska poniosła pierwsze ofiary w wojnie Putina z Ukrainą. Dwóch rolników z przygranicznej wioski Przewodów na wschodniej Lubelszczyźnie zginęło w sytuacji, która wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie miała prawa się wydarzyć. W poprzedni wtorek po południu na punkt skupu zboża i traktor coś spadło z ciemniejącego już nieba. Energia uderzenia była tak duża, że powstał niewielki krater i wybuchł pożar. Ofiary poniosły śmierć na miejscu. Bliskość ukraińskiej granicy, za którą trwał tego dnia bezprecedensowy ostrzał infrastruktury energetycznej (Rosja wystrzeliła ok. 100 rakiet), kazała przypuszczać, że i to mógł być rosyjski pocisk. Raczej zbłąkany, bo przecież wojen nie zaczyna się od ataku na traktor, a kolejnych salw nie było. Alternatywny wniosek okazał się słuszny – w Polsce nie spadła wystrzelona celowo czy zgubiona rakieta rosyjska, ale pocisk ukraińskiej obrony powietrznej, która chroniła pobliską elektrownię w obwodzie lwowskim. Zdarzenie incydentalne i tragiczne, bo skutkujące śmiercią dwóch rodaków, ale nie zmieniające biegu historii. To wszystko wyszło na jaw dopiero po kilku nerwowych godzinach, w czasie których na poważnie stawiano pytanie, czy jesteśmy w stanie wojny z Rosją, a rząd milczał.
Te godziny mogły być krótsze, a nerwy mniejsze. W kryzysowym momencie najpierw władza kazała nam długo czekać, potem sączyła informacje po kropelce, by wreszcie przedłużać chwile napięcia, gdy miała wystarczająco dużo informacji, by odsunąć najgorszy scenariusz – rosyjskiego ataku. Wiele wskazuje, że wiedziała nawet o ukraińskim pochodzeniu obiektu, który spadł na Przewodów. Wiarygodny obraz sytuacji zapewniały środki techniczne w dyspozycji polskiej armii i wojsk sojuszniczych, rozmieszczone na ziemi, w powietrzu i na orbicie.
Południowo-wschodnia Polska, tak jak cała ściana wschodnia będąca gorącym pograniczem NATO i Rosji, jest całą dobę pilnowana przez systemy elektroniczne.