PiS zapowiedział, że w ciągu dwóch tygodni wniesie projekt zmiany kodeksu wyborczego – doniosło RMF FM. Lansowany jest jako zwiększający transparentność przez zmianę sposobu liczenia głosów. Nie – jak dotąd – w podziale na podgrupy z udziałem mężów zaufania wszystkich biorących udział w wyborach ugrupowań, ale przez całą komisję wyborczą jednocześnie. Ma być tak: przewodniczący komisji każdy głos pokazuje zgromadzonym, mówi, na kogo padł, i komisyjnie sprawdza, czy nie jest nieważny. Jeśli uzna, że jest, cała komisja podejmuje decyzję, czy odkłada na stosik „nieważnych”, czy na stosik „do dalszego liczenia”. Wszystko jest dokumentowane i nagrane.
Czytaj też: Korupcja polityczna, czyli legalne przekupstwo
PiS boi się nie fałszerstw, ale przegranej
Przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej sprzed „dobrej zmiany” Wojciech Hermeliński w rozmowie z „Rzeczpospolitą” stwierdził, że takie rozwiązanie sprzyja przejrzystości wyborów, ale też zastrzega: „Warto się zastanowić, czy trzeba mnożyć zabezpieczenia transparentności, skoro istniejące są wystarczające: np. mężowie zaufania z rozbudowanymi uprawnieniami”.
Chodzi oczywiście o zabezpieczenia przed fałszowaniem wyborów, a takie oskarżenia pojawią się z pewnością w razie przegranej PiS. Z punktu widzenia spokoju społecznego zmiana przepisów o liczeniu głosów – nawet jeśli sprawi, że wyniki poznamy później – może być do przyjęcia.
Tylko że PiS boi się nie fałszerstw, ale przegranej. Dlatego w projekcie jest mechanizm, który może pomóc mu wygrać.