Sytuacja jest taka, że gdy polski rząd musi walczyć o pieniądze obiecane mu przez Unię Europejską, polska reprezentacja piłkarska musi walczyć o pieniądze obiecane jej przez premiera Morawieckiego za wyjście z grupy. Jeszcze niedawno Morawiecki zapewniał, że jedne i drugie pieniądze na pewno będą, ale na razie ani jednych, ani drugich nie ma.
Przyznam, że walka o kasę dla piłkarzy jest bardziej emocjonująca, bo o ile rządowi PiS na miliardach z UE specjalnie nie zależy, o tyle gracze i trener Michniewicz obietnicę Morawieckiego potraktowali poważnie. Na pewno poważniej niż Morawiecki, który 30 mln piłkarzom przed mundialem obiecał, po odpadnięciu z mundialu potwierdził, że pieniądze im się „chyba należą”, a zaraz po tym, jak to potwierdził, zdecydował, że chyba się jednak nie należą.
Trudno mieć do piłkarzy pretensję, że grali w Katarze tak, jak grali, skoro Morawiecki za tę grę żadnych pieniędzy im nie wypłaci. Gdyby wypłacił, mogliby wreszcie poczuć prawdziwą radość z gry w piłkę, której na mundialu bardzo im brakowało. Zagraniczne media zauważyły nawet, że gdy Polacy grają, nie wiadomo, dlaczego strasznie cierpią. Te media oczywiście nie rozumieją, że Polacy są do cierpienia stworzeni i że cierpienie, w przeciwieństwie do gry w piłkę nożną, leży w ich naturze. Co nie zmienia faktu, że za to cierpienie Polakom należy się od rządu jakieś odszkodowanie.
Po decyzji Morawieckiego wygląda na to, że polscy piłkarze cierpieli niesłusznie, bo za darmo. W dodatku jeszcze wmawia się im, że pieniądze zarabiają w klubach, a w reprezentacji grają dla satysfakcji i spełnienia marzeń. Zastanawiam się, jaką satysfakcję można mieć, grając według założeń taktycznych trenera Michniewicza? I jakie marzenia można w ten sposób spełniać poza marzeniem o obiecanych przez Morawieckiego 30 mln do podziału?