W dniu brutalnego ataku Rosji na Ukrainę (24 lutego) Polska z dnia na dzień stała się krajem przyfrontowym. Od początku wojny do naszego kraju wjechało ponad 8,5 mln Ukraińców. Większość z nich wróciła do siebie, a prawie 2 mln zostało w Polsce; to głównie kobiety i dzieci. Nigdy nie było tak dużej fali uchodźców w tak krótkim czasie. Według szacunków nawet 77 proc. Polaków ruszyło z pomocą. Po prostu zachowaliśmy się przyzwoicie wobec sąsiadów. Ze wsparciem pospieszyły samorządy i przedsiębiorcy – przygotowując centra pomocy, opiekę medyczną i psychologiczną, miejsca w szkołach i przedszkolach. Ogromne wyzwanie podjęły nie tylko duże miasta, jak Warszawa, Kraków czy Rzeszów (w którym w pewnym momencie niemal połowę mieszkańców stanowili Ukraińcy), ale też mniejsze miejscowości. Jak pisała niedawno „Rzeczpospolita”, polskie wsparcie może mieć wartość nawet 40 mld zł. Z tego 15,9 mld zł to pomoc publiczna. Na 9–10 mld zł obliczono prywatne wsparcie tylko w trzech pierwszych miesiącach po wybuchu wojny. Do dziś ta kwota urosła o kolejnych kilka miliardów.
W pierwszych tygodniach wojny ta oddolna i masowa pomoc była w stanie zastąpić rząd, który zbyt wolno się rozpędzał. Uchwalono specustawę, która legalizuje pobyt Ukraińców, umożliwia podjęcie pracy, daje bezpłatną pomoc medyczną i naukę. W październiku Komisja Europejska wypłaciła Polsce 700 mln zł za pomoc uchodźcom z Ukrainy. Rząd domaga się kolejnych pieniędzy. Ale zarazem nie przedstawia jakiegoś systemowego planu długofalowej pomocy dla gości z Ukrainy.