Powyrzucani ze spółek skarbu państwa, urzędów, państwowych instytutów i funduszy, a także innych intratnych synekur, do których nie mają kwalifikacji, muszą gdzieś godnie przeczekać, zanim wrócą do władzy. Przeczekają więc w NGO-sach: fundacjach czy stowarzyszeniach zbudowanych dzięki publicznym dotacjom i działalności Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego (NIW) wicepremiera Piotra Glińskiego.
Spokojna przystań dla ludzi PiS
W uzasadnieniu do ustawy o NIW, którą uchwalono w 2017 r., rząd deklarował, że „jedynym zadaniem [instytutu] byłaby realizacja programów wspierania rozwoju społeczeństwa obywatelskiego w Polsce”, i „ma wdrażać politykę państwa w zakresie rozwoju społeczeństwa obywatelskiego”.
I przez ponad pięć lat NIW wspierał i rozwijał w pożądanym przez siebie katolicko-narodowym kierunku – pobudzając do powstawania organizacji, tworzonych nieraz na kilka tygodni czy dni przed aplikowaniem o konkretną dotację. Podobnie działają poszczególne ministerstwa. A nawet budżet państwa, który rozdawał pieniądze z Rządowego Funduszu Inwestycji Lokalnych głównie swoim samorządom, co przeanalizowała Fundacja Batorego.
Oczywiście dotacje skończą się wraz z władzą PiS, ale partia znalazła sposób, żeby organizacje (czytaj: swoich ludzi, którzy już mają albo znajdą w nich spokojną przystań) zabezpieczyć na chude lata.