Zaorani przez zboże
PiS zaorany przez zboże. Jak partia Kaczyńskiego próbuje przekierować tropy
Przejście graniczne w Dorohusku, cztery dni po wprowadzeniu zakazu importu zboża i żywności z Ukrainy. – Jeszcze do niedawna miałam tu kołchoz, a dziś od rana tylko jeden klient – mówi ekspedientka w przygranicznym sklepie spożywczym. Na pasach po polskiej stronie czeka kilkadziesiąt ciężarówek. Co jakiś czas zapala się zielone światło, szlaban idzie w górę, a tir leniwie przetacza się w kierunku Ukrainy. Do nas też wjeżdżają, ale rzadziej. – Tak jest od początku tygodnia – wyjaśnia sprzedawczyni, pieląc fiołki przed spożywczakiem. – Dla mnie dobrze, płacą mi od godziny.
Sebastian, rolnik z kolonii Okopy, cztery kilometry od granicy, stoi przy drodze i liczy. – 15 ciężarówek w ciągu godziny. Mało. Chyba rzeczywiście pisowcy coś zrobili – rzuca, nie odrywając wzroku od ulicy. Za każdym razem, gdy w oddali pojawia się wóz z naczepą, mruży oczy złowrogo. W magazynie za ogrodzeniem ma kilkadziesiąt ton zboża, które szkoda mu sprzedać, bo za tanio. Winą obarcza w szczególności byłego już ministra Henryka Kowalczyka, który po ubiegłorocznych żniwach zachęcał rolników, żeby przetrzymywali ziarno, bo później dostaną za nie więcej. – Wtedy bym sprzedał za półtora tysiąca za tonę. Dziś dają 800 z groszem. Psu na budę taka robota – sumuje.
Jan Kalina z Nowosiółków, 30 km dalej, się z nim zgadza: – 10 lat temu była podobna sytuacja. Skupy dawały za mało, więc przezimowałem pszenicę i tak na tym wyszedłem, że synowi chałupę postawiłem. A teraz – 200 ton zboża w magazynie, część z niego już drugi rok, i słabe perspektywy, że z niego zejdę. Chyba że rzeczywiście dadzą dopłaty, to za 1400 sprzedam.
– A jak nie dadzą?
– Pewnie się ugnę i sprzedam za półdarmo, nie będę przecież czekał, aż się zepsuje.