Zgodnie z oświadczeniem ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka pocisk Ch-55 wleciał nad polskie terytorium od strony Ukrainy. Przypomnijmy, że to pocisk atomowy, ale z usuniętą głowicą, zastąpioną balastem, czyli bez żadnej głowicy bojowej. Takie rakiety ze starych serii produkcyjnych są wysyłane do Ukrainy w czasie ataków rakietowych, by rozproszyć uwagę środków obrony przeciwlotniczej i odciągnąć myśliwce od rzeczywistych bojowych rakiet skrzydlatych. I właśnie jeden taki pocisk, zamiast zakończyć lot w granicach Ukrainy, kontynuował go i przeleciał szmat terenu nad naszym krajem.
Czytaj też: Rosyjski pocisk pod Bydgoszczą trafi w wojskowych i polityków
Jak Ch-55 pokonał 500 km nad Polską
Sprawa jest zatem jeszcze bardziej kuriozalna, niż myślano na początku – pocisk pokonał nad Polską mniej więcej 500 km, a nie jakieś 300 km z Białorusi. Ukraińska obrona powietrzna zawiadomiła polskie Centrum Operacji Powietrznych, że jeden z pocisków wylatuje z ich terytorium i zmierza do Polski.
O lecącym 16 grudnia pocisku wiedzieliśmy więc, zanim wleciał w polską przestrzeń powietrzną – jeśli nie od ukraińskiego wojska, to także od dyżurującego tego dnia samolotu dozoru radiolokacyjnego E-3 AWACS należącego do NATO Airborne Early Warning Wing. Potem pocisk wykryły nasze stacje radiolokacyjne.
Dokąd dotarła ta informacja? W kilka miejsc jednocześnie. Do 32. Ośrodka Dowodzenia i Naprowadzania w Krakowie, do Centrum Operacji Powietrznych w Pyrach pod Warszawą (dowódca: gen.