Złoty chłopiec PiS
Piotr Mazurek, złoty chłopiec PiS. O tej dymisji krążą zadziwiające opowieści
Piotr Mazurek odszedł z funkcji pełnomocnika rządu ds. polityki młodzieżowej równo dwa miesiące temu. Ogłosił to na Facebooku: „W związku z nadchodzącymi nowymi zadaniami, kończę swą 7,5-letnią pracę w KPRM, w tym 2,5-letnią w jej kierownictwie”. Pasmo sukcesów podsumowuje tak: „Realnie wzmocniliśmy głos młodych na wszystkich poziomach władzy” i dodaje, że „te osiągnięcia i wiele innych nie byłyby możliwe, gdyby nie ogromne wsparcie premiera Mateusza Morawieckiego i wicepremiera Profesora Piotra Glińskiego”. Ale żadne nowe zadania na Piotra Mazurka (rocznik 1993) nie czekały. Prawda jest taka, że młody wiceminister zaczął sprawiać wizerunkowe kłopoty, a mentorowi Mazurka, wicepremierowi i ministrowi kultury, zabrakło argumentów, aby go obronić.
Wiceministrem u premiera został w wieku zaledwie 26 lat z roczną pensją 173 tys. zł. Wcześniej był szefem gabinetu Piotra Glińskiego, a od 2018 r. warszawskim radnym PiS. W partii mówią, że urodził się w garniturze, że miał szansę na wielką polityczną karierę. Ale Mazurek wcale nie wypadł z orbity władzy, uznano tylko, że w czasie kampanii, kiedy partia walczy o trzecią rządową kadencję, lepiej zdjąć go ze świecznika, bo może sprawić wizerunkowe kłopoty.
Bo zupa była niedobra
W rządowych źródłach, w partii i z okolic Nowogrodzkiej słyszymy liczne i dość szokujące opowieści o Mazurku. – Jego wielkopańskie i obcesowe zachowania drażniły otoczenie. Bardzo źle traktuje ludzi, absolutnie nie dojrzał do tej funkcji. Zaczęło się o nim mówić „drugi Misiewicz” – opowiada osoba z Kancelarii Premiera. Kierowcy ze Służby Ochrony Państwa nie chcieli go wozić. Poniżał ich, kazał sobie otwierać drzwi do samochodu, w czasie pandemii nakazał, aby zakładali kombinezony covidowe.