Więcej, ale gorzej
Gra w 800+. PiS liczył na większy entuzjazm. Ale ludzie czują, że żyje się coraz gorzej
Zasiłek 500 plus, wprowadzony w 2016 r., nie był od tamtej pory waloryzowany. Ale dopiero od 2021 r. ceny rosną jak na drożdżach. Ekonomiści wyliczyli, że obecnie wartość nabywcza zasiłku stopniała do 360 zł. Podniesienie go o 300 zł byłoby więc rekompensatą za drożyznę. Ustawowo zagwarantowana jest przecież coroczna waloryzacja emerytur. Dlaczego dzieci miałyby być traktowane gorzej?
Rząd PiS spójnością zasad polityki społecznej nie zawracał sobie głowy. Przez prawie osiem lat do deklarowanej przez partię prorodzinności nie wpisano mechanizmu waloryzacyjnego, co w czasach tak dużej inflacji spycha słabsze grupy w obszary nędzy, zasiłek, na jaki mogą liczyć osoby bez dochodów, od lat wynosi 719 zł, czyli już tylko jedną piątą płacy minimalnej. Zasiłki rodzinne, relikt z poprzednich rządów, uzależnione od liczby dzieci w rodzinie, są waloryzowane raz na trzy lata. Ich wartość jest obecnie symboliczna, to 95 zł na pierwsze dziecko. Michał Myck z Centrum Ekonomicznych Analiz CenEA uważa, że system wspierania rodzin z dziećmi należało scalić, stworzyć jeden, na przejrzystych zasadach. PiS tego nie zrobiło. Panuje bałagan. O każdy rodzaj zasiłku trzeba starać się oddzielnie.
Kiedy jeszcze przed wyborami w 2015 r. PiS obiecało 500 zł na dziecko, prof. Irena Kotowska z Instytutu Statystyki i Demografii SGH nawet nieco się ucieszyła, że rodziny dostaną trochę pieniędzy. – Wsparcie było stanowczo za małe. Na politykę prorodzinną wydawaliśmy wtedy zaledwie 1,7 proc. PKB, a to dużo mniej niż średnia unijna. Pojawiła się szansa na lepszą politykę społeczną – mówi, choć prof. Kotowska już wtedy ostrzegała, że od 500 zł więcej dzieci się nie urodzi, bo głównym celem programu miało być zwiększenie dzietności polskich rodzin. Beata Szydło, ówczesna premier, zapewniała „to nie koszt, to inwestycja”.