Najważniejsze, że ludzie przyszli, przyjechali. Ja dotarłem z Krakowa, żona prosto z Londynu. Zbiórkę pod szyldem Towarzystwa Dziennikarskiego mieliśmy na rogu Koszykowej i Al. Ujazdowskich, ale już po drodze było widać, że nie zdążymy, bo tłum gęstniał. Staliśmy ok. godziny, nim nasza gromada wreszcie ruszyła. Atmosfera mimo to pogodna, jak sama pogoda. Tylko z bezpiecznej wysokości trzeciego piętra ktoś ujadał, ale gromada mu odkrzyknęła, co trzeba, i zniknął. Ludzi mnóstwo, ale w nastroju przysiadalnym. Czekali spokojnie, powitalne przemówienia z pl. Na Rozdrożu słychać było dobrze, czyli nagłośnienie działało i przekaz szedł wraz z marszem.
Czytaj też: Dokąd maszeruje opozycja. Konkurują czy współpracują. Jakie mają nastroje i jakie pomysły
Morze, morze ludzi i flag
Morze, morze biało-czerwonych, żeby sobie nie myśleli, że mają monopol na patriotyzm. I mnóstwo tych znienawidzonych przez nich flag unijnych: w blasku słońca i na tle zieleni po obu stronach trasy prezentowały się godnie. Nagle cud: jest nasz transparent! Gdyśmy dołączyli, dzierżyli drzewca mocno redaktorzy Cezary Łazarewicz i Jerzy Kisielewski. Odtąd ten transparent naszej gildii był nam latarnią i busolą w tym morzu, morzu ludzi. Wszelkich stanów, każdego wieku – w naszym polu obserwacyjnym dominował wiek młodszy średni – każdej płci. Z balkonów tym razem machali do nas przyjaźnie, a nawet entuzjastycznie, a koledzy biegli w materii, kto gdzie mieszka w Warszawie, sypali nazwiskami machających nad wielkim napisem „PIS OFF”. Bo z tym ten marsz zgadzał się chyba w stu procentach.