Widok z powietrza, widok z ulicy – niezależnie od perspektywy marsz 4 czerwca wyglądał imponująco. Liczenie uczestników zawsze budzi emocje, ale jeśli ktoś był na miejscu, to nie trzeba było liczyć. Można było zobaczyć i poczuć, że wydarzenie było ogromne. Znaczenie miała jednak nie tylko liczba uczestników. Ciekawe były też emocje marszu, które z pewnością pomogły frekwencji i mogą mieć w przyszłości pewne znaczenie polityczne. Zwróćmy uwagę na trzy istotne.
Jerzy Baczyński i Mariusz Janicki: Nowy wiatr jest, teraz trzeba nastawić żagle
Determinacja zamiast narzekania
Po pierwsze, determinacja zamiast narzekania. Inaczej niż bywało w przeszłości, uczestnicy skupili uwagę na wspólnym celu protestu, zamiast na różnicach między protestującymi. Wcześniej zdarzało się, że jeśli na demonstracji miała się pojawić osoba X, było to powodem, żeby nie pójść na wydarzenie. Tym razem było inaczej. Nie było problemem, że wśród demonstrujących mogą być ludzie od Romana Giertycha do Adriana Zandberga, a ze sceny przemówi Donald Tusk. Nie była istotna jedna czy druga kontrowersyjna wypowiedź publicystów czy aktorów kojarzonych z opozycją – co w przeszłości mogłoby rozproszyć uwagę i zdominować debatę. Ważniejszy był bardziej podstawowy, wspólny cel. To zły znak dla PiS-u.
Po drugie, atmosfera liberalnego patriotyzmu – dużo biało-czerwonych flag, odwołania do narodu, ogółu Polaków. W przeszłości ten język i symbolikę często monopolizowała prawica.