„Wagnerowcy zajmą przesmyk suwalski!”, „Bojownicy przygotują Białoruś do ataku na Polskę”, „Rosyjski generał grozi Warszawie” – od kilku dni na wiele sposobów nagłówki mediów wykrzykują rosyjskie groźby. Jak gdyby nagle wzrosła wiarygodność „gadających głów” w rosyjskich programach propagandowych, cytaty z rosyjskiego generała przepoczwarzonego w deputowanego Dumy robią furorę niemal jak ujawnione wycieki z planów Pentagonu.
W ramach nowej kampanii werbalnego zastraszania Andriej Kartapołow istotnie podzielił się w kremlowskiej telewizji koncepcją użycia Grupy Wagnera na Białorusi i z jej terytorium. Chodzić by miało o takie wyszkolenie wojsk białoruskich, by pod dowództwem wagnerowców było zdolne przeciąć kluczowy dla NATO korytarz lądowy z Polski na Litwę. „To dla nich kwestia godzin” – przewidywał polityk, zdaje się, że przeliczając tempo ostatniego marszu wagnerowców z Rostowa ku Moskwie.
Teoretycznie wszystko się zgadza, bo skoro byli w stanie w piorunującym tempie pokonać setki kilometrów, to czemu nie mieliby łatwo przejść kilkudziesięciu oddzielających obwód grodzieński na Białorusi od należącego do Rosji terytorium obwodu królewieckiego. Jak zwykle w takich wypowiedziach Kartapołow woli nie dostrzegać kilku istotnych różnic: od braku prostej drogi i trudności terenowych, przez kwestie przeciwdziałania z lądu, powietrza, a nawet wody (rejon znajduje się w zasięgu niektórych typów uzbrojenia morskiego) oraz tego, że taka operacja musiałaby być otwarciem wojny Białorusi z NATO lub wojny z NATO bloku białorusko-rosyjskiego.
Gdzieś to już słyszeliśmy: specjalna operacja w Ukrainie miała trwać dwa tygodnie, Warszawa czy Ryga miały być zajmowane w trzy dni. Zresztą ponad 40 lat temu sowieckie wojska w siedem dni miały dochodzić do Renu.