Czy na mój przyjazd pomalują trawę na zielono? Pytanie to zadawałem sobie całą drogę z Warszawy do Kolna. Miasteczko nie z własnej inicjatywy stało się bohaterem jednej z internetowych legend – o żołnierzach cierpiących marny los na podlaskim zgrupowaniu zadaniowym. Jego stworzenie ogłosił Mariusz Błaszczak w lipcu. Kilka tygodni wcześniej na nieodległej Białorusi pojawili się relokowani tam w wyniku puczu bojownicy Grupy Wagnera. A tuż przy granicy zaczęły się odbywać ćwiczenia o agresywnym charakterze.
Czytaj też: Rakietowe kły i paszcza. Warszawa staje do wyścigu zbrojeń
Operacja „RENGAW”, czyli Wagner na wspak
W połączeniu z niegasnącą „presją migracyjną” na odcinek polsko-białoruskiej granicy – niby zabezpieczony stalowym płotem, ale wcale nieochroniony przed próbami jego pokonania – tworzyło to mieszankę wybuchową, przed którą w przedwyborczej atmosferze rząd i MON wolały się zabezpieczyć, nawet jeśli zanadto. Ogłoszono operację pod kryptonimem „RENGAW”, której nazwa początkowo budziła zdziwienie, ale czytana wspak nie pozostawia wątpliwości, o co chodzi.
Wojskowe Zgrupowanie Zadaniowe Podlasie, utworzone w ramach tej operacji, miało mieć szkoleniowo-bojowy charakter i być rozlokowane na dużym obszarze – o rozciągłości 400 km i głębokości 150 km. Tak wielki teren „pokrywać” miała relatywnie niewielka liczba wojska, bo ok. 10 tys. żołnierzy. Z tego 4 tys. bezpośrednio wspierają działania