A może „nie zepsujmy”?, bo apel ten kieruję nie tylko do liderów trzech ugrupowań, negocjujących właśnie utworzenie nowego rządu, ale także do nas, wyborców opozycji, od których nadchodzące tygodnie będą wymagały i cierpliwości, i wyrozumiałości. Nastrój zwycięstwa, wielkiej nadziei, świątecznego entuzjazmu łatwo może się ulotnić, zmienić w rozczarowanie. Przegrani politycy PiS i nietknięte jeszcze zmianą media rządowe już stają na głowie, żeby wyłapać i nagłośnić jakiekolwiek różnice zdań w obozie zwycięzców. Wystarczy popatrzeć, jak w tym celu jest wykorzystywany choćby temat aborcji. W dodatku do atakowania „rządów Tuska” (tak jakby ten rząd już istniał) ochoczo włączają się ulubieni przez nas publicyści symetryści, wytykając a to walkę o stołki, a to nieprzygotowanie do rządzenia, a to nierealizowanie składanych w kampanii obietnic. W mediach społecznościowych roi się od spekulacji kadrowych, rzekomo pewnych przecieków o powrocie „starej ekipy Ewy Kopacz” czy „już planowanych oszczędnościach”. Chciałoby się powiedzieć: hola!, minęło zaledwie dziesięć dni od wyborów; będziemy mieli jeszcze dużo czasu, żeby krytykować nowy rząd – kiedy wreszcie powstanie – na razie wypadałoby się po prostu cieszyć tym, co wydarzyło się 15 października.
Wtedy zaskoczenie było tak duże, wyniki przyszły tak późno, że zabrakło odruchu ulicznego świętowania. A przecież wyborcom opozycji, po ośmiu latach kolejnych przegranych, zwyczajnie należała się feta. Więc jeszcze raz przypomnę „cuda niedzielnej nocy”: ustanowiony został historyczny rekord wyborczej frekwencji, niemal 75 proc., a w wielu miejskich komisjach wyborczych niebywałe 90 proc. Do głosowania, łamiąc wszelkie przedwyborcze stereotypy i prognozy, poszło proporcjonalnie więcej młodych niż starszych, a miasta zmobilizowały się bardziej niż wieś.