Po co komu Konfa
Poturbowana Konfederacja ledwo dyszy. Nie sprawdziła się w roli alternatywy. Czas się rozejść?
Jeżeli odzyskany przez konfederackich narodowców Marsz Niepodległości miał choć trochę odbudować zrujnowane morale niepisowskiej prawicy, to nie spełnił nadziei. Nawet niezależnie od przeciętnej w tym roku frekwencji; w maszerującym tłumie wyraźnie brakowało energii, szczerej emocji, czegoś wykraczającego poza kibolski rytuał. Dawało się zresztą wyczuć spory dystans wobec przemawiających liderów, i to nie tylko ugrzecznionego Krzysztofa Bosaka, ale nawet dyżurnego radykała Grzegorza Brauna, który ze sceny pod Stadionem Narodowym zanudzał abstrakcjami, podczas gdy topniejący już tłum „patriotów” zajmował się głównie sobą.
W jakiejś mierze to pewnie skutek politycznego interregnum. Marsz Niepodległości zawsze był imprezą rebeliancką, a w tym roku trochę nie bardzo było wiadomo, przeciwko komu się mobilizować. Oddającemu władzę PiS czy dopiero szykującej się jej przejęcia demokratycznej opozycji, która może i jest ideologicznym wrogiem twardej prawicy, ale większości młodocianych jej sympatyków nie zdążyła jeszcze niczym podpaść? A może przeciwko „duopolowi”, który zamknął system polityczny i nie dopuszcza alternatywy? Konfederacja oczywiście nie miałaby nic przeciwko takiej interpretacji rzeczywistości, tylko że sama akurat przeżywa kryzys wiarygodności, bo po prostu się nie sprawdziła w roli alternatywy.
Za dużo pokemonów?
Chyba żadna inna partia nie wyszła z październikowych wyborów aż tak poturbowana. Ostatnio co prawda słychać racjonalizację, że nie jest aż tak źle, skoro udało się nieco poprawić wynik w porównaniu z wyborczym debiutem, a mając 18 miejsc w Sejmie, można powołać pełnoprawny klub. Tyle że to robienie dobrej miny do złej gry, bo tak naprawdę punktem odniesienia nie są poprzednie wybory, tylko rosnące notowania Konfy u progu lata, które wyostrzyły jej liderom apetyty w sposób wręcz niebywały.