W Muzeum Warszawy trwa wystawa Mosze Worobejczyka. W gazetach piszą, że to na nowo odkryty geniusz awangardowej fotografii. Taka formuła mówi dużo o artyście i trochę o nas. W listopadzie i grudniu trzeba geniusza, żeby wyciągnąć publiczność z domu. A do wyboru jest jeszcze Picasso w Narodowym (nie wspominając o Immersyjnym van Goghu w hali na Kamionku). Kto zdecyduje się na wystawę Worobejczyka, nie będzie zawiedziony. Zobaczy fotografie z Paryża i Otwocka. Pocztówki z Dessau, zdjęcia z Masady, chalucową mandalę z kalafiorów na warszawskim Grochowie. W gablocie leży także pożółkły egzemplarz magazynu „Naokoło Świata” z 1931 r.
• • •
W internecie jest już prawie wszystko, więc któregoś wieczoru znalazłem skany magazynu „Naokoło Świata”. Jednak zamiast oglądać ilustracje, zacząłem czytać podpisy. Relacje między słowem i obrazem zawsze są napięte. Tutaj nie obowiązuje traktat o dobrym sąsiedztwie. Jedno zdjęcie potrafi spustoszyć połacie opisu. Linijka tekstu uzurpuje sobie władzę nad całym terytorium zdjęcia.
Ktokolwiek układał podpisy w magazynie „Naokoło Świata”, znał się na tej robocie. Był skrupulatny i dokładny. Pod zdjęciem przedstawiającym pakowanie ogórków do skrzynek pisał: „Pakowanie ogórków do skrzynek”. Czasem wolał błysnąć aforyzmem. „Każda rzecz ma swoją odwrotną stronę. Ma ją i… frak”. Cechowała go – lub ją – profesjonalna rzetelność. „Cadyk z Czortkowa. (Zdjęcie przypadkowe, gdyż przepisy religijne nie pozwalają mu pozować do fotografji)”. Przykłady humoru pominę („Oj rety! co to?”).
Pewne wyzwanie musiały stanowić portrety gwiazd kina. Każdy numer pisma wymagał pół tuzina uwodzicielskich zdań lub bezokoliczników.