Minister do zadań specjalnych
Minister do zadań specjalnych. Po latach smuty urósł w rządzie Tuska. Działa po „sienkiewiczowsku”
Po latach banicji, a potem snucia się po politycznych opłotkach, wrócił na pierwszą linię. I to w roli, której wielu polityków pewnie mu zazdrości. Rozbicie pisowskiego monopolu w mediach publicznych to przecież zadanie szczególne, o ogromnym potencjale nie tylko politycznym, ale i symbolicznym. Niewątpliwie wymagające znalezienia karkołomnych rozwiązań prawnych i wzięcia osobistej odpowiedzialności, chociaż funkcjonując w logice wyższej konieczności, można sobie na wiele pozwolić.
Ale po Bartłomieju Sienkiewiczu nie widać szczególnej satysfakcji. Na zimno realizuje zlecone mu przez Donalda Tuska zadania, nie zadając sobie trudu tłumaczenia się przed opinią publiczną. Decyzje najczęściej ogłasza w lapidarnych komunikatach poprzez media społecznościowe. I dopiero złożony przez PiS wniosek o wotum nieufności zmusił ministra kultury do szerszego wyłożenia swoich racji na sali sejmowej.
Zrobił to w swoim stylu, po „sienkiewiczowsku”. Zamiast wikłać się w prawne technikalia, poszedł w dyskurs moralny. Bo w istocie – jak stwierdził już na wstępie – to jest spór „o sprawy fundamentalne, o życie i śmierć”. W tym kontekście padły nazwiska Pawła Adamowicza i Mikołaja Filiksa. Uzasadniał więc Sienkiewicz: „Miałem wybór: wejść na ścieżkę ustawodawczą, trwającą miesiące albo lata, tym samym pozwalając tej nienawiści rozlewać się dalej, i zaakceptować ryzyko, że eskalacja pochłonie kolejne ofiary, albo położyć temu kres. Trzeba było zatamować potok podłości niszczący życie publiczne, zatruwający polskie rodziny i wywołujący najgłębsze podziały społeczne”.
Przy okazji odniósł się do złośliwie mu przypinanej przez PiS etykietki „pułkownika”. Istotnie dosłużył się kiedyś takiego stopnia w służbach specjalnych III RP, których po 1989 r.