Kraj

Terror i miny

Miny Andrzeja Dudy wprawiają w konsternację. Ostatnio zaprezentował ich nowy set na forum w Davos, choć w sumie robi to przy każdej okazji.

Są to miny dziwne, śmieszne i przerażające, ale trudno rozgryźć, co właściwie znaczą. Co Andrzej Duda chce nam powiedzieć za pomocą tej zatrważająco przeszarżowanej mimiki? Spróbujmy zrozumieć człowieka.

Wypada przyznać, że sytuacja, w jakiej się znalazł, nie należy do przyjemnych. Rola prezydenta w polskiej demokracji nie jest wielka, a jeśli ponadto jesteś nominatem nadprezesa, który traktuje cię jak podkomendnego i któremu nie umiesz się sprzeciwić, bo od małego ćwiczono cię w posłuszeństwie wobec ojcowskich autorytetów Pana Boga, pana drużynowego i pana taty, to pole manewru masz praktycznie żadne.

Przez pewien czas mogą cię bawić coraz to nowe zawijasy, jakimi wolno ci personalizować swój podpis składany na setkach arcyważnych dokumentów. Możesz także poeksperymentować sobie z różnymi kątami przechyłu swojego charakteru pisma w prawo albo poćwiczyć sztukę suspensu, podpisując jedne ustawy od ręki, a inne po wibrującej od społecznych niepokojów zwłoce. Jednak prędzej czy później te dziecinne zabawy muszą ci się znudzić, a wtedy jedyne, co pozostaje, to podejść do swojej funkcji jak do zadania aktorskiego.

Mechanizm psychologiczny, który za tym stoi, jest prosty: im mniej czujesz swoją sprawczość, tym bardziej musisz ją odgrywać. Im mniej możesz zdziałać jako prezydent, tym bardziej musisz grać, że nim jesteś. Musisz to robić, ponieważ publicznie przyznano ci miano prezydenta i wiesz, że wszyscy, którzy na ciebie patrzą, bliscy, znajomi i nieznajomi, oczekują, że nim będziesz. Bo gdyby okazało się, że mimo nazwy „prezydent” jednak nim nie jesteś, wówczas straciłbyś wszystko: najpierw w cudzych, a potem i we własnych oczach. Takie jest życie – rzekłaby babcia z „M jak miłość”. Marionetkowy prezydent kończy jako więzień roli.

Polityka 5.2024 (3449) z dnia 23.01.2024; Felietony; s. 88
Reklama