Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Andrzej Duda wydał oświadczenie. Wzywa do siebie premiera z rządem

Prezydent Andrzej Duda Prezydent Andrzej Duda Przemysław Keler / Kancelaria Prezydenta RP
Andrzej Duda podpisał ustawę budżetową, ale skierował ją w trybie kontroli następczej do Trybunału Julii Przyłębskiej. „Budżet podpisany i o to chodziło. Reszta bez znaczenia” – skomentował premier Donald Tusk. Prezydent wzywa go z ministrami do Pałacu Prezydenckiego.

Prezydent podpisał budżet, ale ze względu na „brak możliwości udziału w pracach Sejmu nad tymi ustawami przez posłów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika” zdecydował też o skierowaniu go w trybie kontroli następczej do Trybunału Julii Przyłębskiej celem zbadania „legalności z konstytucją”. W teorii trybunał powinien sprawę zbadać w ciągu dwóch miesięcy.

Prezydent postraszył przy okazji demokratyczną koalicję: „Analogiczne działania będą podejmowane przez Prezydenta RP każdorazowo w przypadku uniemożliwienia Posłom wykonywania ich mandatu, pochodzącego z wyborów powszechnych. Należy podkreślić, że sprawa wygaśnięcia mandatów została jednoznacznie przesądzona przez Sąd Najwyższy. Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik są posłami na Sejm RP”.

Wybór Dudy: między zemstą a gniewem społecznym

Media donosiły, że Andrzej Duda poważnie rozważał odesłanie ustawy budżetowej do Trybunału Konstytucyjnego. Zastanawiał się, co będzie bardziej korzystne dla PiS, czyli jego macierzystej partii, którą przez całą prezydenturę wspiera.

Na szali były dwie kwestie. Pierwsza: podwyżki dla pracowników budżetówki i nauczycieli, które są zawarte w ustawie. Duda wiedział, że zablokowanie ich może zesłać na niego i opozycję gniew społeczeństwa. Ale jest też druga kwestia: chęć zemsty za zmiany w mediach publicznych i prokuraturze, a także sprawę Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika.

Co po decyzji Dudy? „Załóżmy, że Trybunał Julii Przyłębskiej orzeknie niekonstytucyjność budżetu i rząd Tuska będzie musiał napisać go na nowo. Co to oznacza dla bezpieczeństwa finansów państwa i dla koalicyjnego rządu? Nic. Nie ma bowiem żadnego terminu, w którym należałoby uchwalić nowy budżet. A dopóki nie ma nowego budżetu, rząd działa w oparciu o prowizorium budżetowe.

Co ważne, prezydent Andrzej Duda nie ma w takim przypadku możliwości rozwiązania parlamentu i ogłoszenia nowych wyborów, bo może to zrobić tylko, jeśli nie dostanie w terminie projektu budżetu, a taki termin i sankcje w postaci rozwiązania parlamentu konstytucja przewiduje tylko dla pierwszego projektu” – tłumaczyła na łamach „Polityki” Ewa Siedlecka.

Tusk nie przestraszył się gróźb PiS

Sejm uchwalił budżet na 2024 r. 18 stycznia. Gdyby ustawa nie trafiła na biurko prezydenta do 29 stycznia, mógłby on rozwiązać parlament i ogłosić wybory. Posłowie PiS robili wszystko, aby koalicja rządząca nie była w stanie dotrzymać terminu.

Tyle że notowania PiS spadły od wyborów na tyle, że Tusk nie przestraszył się groźby wcześniejszych wyborów. We wtorek oświadczył, że jeżeli Duda odeśle budżet do TK, rządząca większość sama rozważy skrócenie kadencji Sejmu.

Ale posłom PiS nie tyle chodziło o ogłoszenie nowych wyborów, ile o utrudnianie obrad parlamentu. A najbardziej o to, by nie dopuścić do powstania komisji śledczej w sprawie Pegasusa. To także nie poszło po ich myśli.

„Nawet jeśli skieruje budżet do Trybunału Konstytucyjnego, uzna, że ten budżet jest. To znaczy, że nie będzie poddawał w wątpliwość, czy ten budżet został złożony, czy nie. Więc na pewno nie ma mowy o pretekście do rozwiązania parlamentu poprzez wysłanie” – tłumaczył niedawno możliwości prezydenta premier Tusk. Dla jasności przypomnijmy, że ocenianie ustawy budżetowej nie leży w kompetencji TK.

Budżet jest, powodów do radości nie ma

Z góry wiadomo, że budżet będzie musiał być nowelizowany. Z braku czasu koalicja pracowała na projekcie złożonym jeszcze przez rząd Mateusza Morawieckiego. Tyle że deficyt, zapisany przez rząd PiS na 165 mld zł, został powiększony do 184 mld zł. Do wydatków wynoszących 866,4 mld zł dopisano bowiem realizację ważnych obietnic wyborczych, na czele z 30-proc. podwyżką dla nauczycieli i 20-proc. dla pracowników całej sfery budżetowej. Przychody budżetu szacowane są na 682,4 mld zł. Dziura jest więc rekordowo duża.

„To nie jest budżet marzeń. Ale i tak jego realizacja nie będzie łatwa” – oceniała na łamach „Polityki” Joanna Solska. I tłumaczyła: „Gospodarka rozwija się, gdy w kraju panuje spokój, a prawo i podatki są przewidywalne. Do tych warunków, które ciągle nie są spełnione, dorzucić należy trzeci – koniunktura u sąsiadów, od których zależy nasz eksport. Czyli u Niemców, którymi PiS ciągle straszy Polaków, zamiast dobrze życzyć ich gospodarce, która przeżywa kłopoty”.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama