W zeszłym tygodniu minęło 100 dni nowego Sejmu, ale ta najbardziej oczekiwana setka minie w drugiej połowie marca, niedługo przed wyborami samorządowymi. W tym czasie ma być zrealizowane „sto konkretów” Koalicji Obywatelskiej z kampanii wyborczej; PiS i symetryści z tego dokładnie rozliczą. Trochę się zapomina, że był to program KO, a nie całej koalicji rządzącej, zatem jego wypełnienia można by logicznie wymagać, gdyby formacja obecnego premiera dostała w wyborach ponad 40 proc. głosów i miała taką większość jak PiS przez ostatnie lata. Umowa koalicyjna liczy 24 dość ogólnie sformułowane punkty, zatem do stu daleko, i to jest teraz podstawowy program rządu. Tyle uzgodniono po długich negocjacjach i tak uśredniono programy partii koalicyjnych. Inaczej rząd by nie powstał. Oczywiście nie przeszkodzi to w „bezlitosnym” rozliczeniu Tuska z każdej obietnicy w pierwszym możliwym dniu. Odpowiednie „liczniki obietnic” funkcjonują już od 13 grudnia.
Mechanizm „rozliczania” widać na przykładzie sprawy aborcji, która zresztą literalnie nie została w ogóle wpisana do umowy koalicyjnej. Słychać, że kobiety, które tak licznie poszły głosować 15 października, czują się oszukiwane, a przynajmniej zwodzone, przy czym pretensje, wprost i w domyśle, są kierowane do Tuska jako szefa projektu. Doszło już do tak lubianych przez media „zgrzytów” i „iskrzenia” w koalicji, kiedy Włodzimierz Czarzasty i Szymon Hołownia wymienili nieuprzejmości. Tusk to potem łagodził, mówiąc, że tworzące Trzecią Drogę Polska 2050 i PSL nigdy w kampanii nie ukrywali swoich poglądów, czyli tego, że nie zgadzają się na możliwość aborcji do 12 tygodnia ciąży, a opowiadają się za powrotem do tzw. kompromisu aborcyjnego sprzed wyroku TK Przyłębskiej z 2020 r.