Konrad Fijołek według exit poll otrzymał 56,1 proc. Waldemar Szumny – 43,9 proc. Frekwencja nie rzuca na kolana: 45,5 proc. Oczekiwania były większe, ale drugiej tury wyborów prezydenta nie było w Rzeszowie od ponad 20 lat, można się było odzwyczaić. No i pogoda nie dopisała.
Konrad Fijołek swoją pierwszą kadencję (a ściślej – jej połowę) zdobył już w pierwszym podejściu, pokonując bezapelacyjnie w przedterminowej elekcji kandydatkę PiS Ewę Leniart i ziobrystę Marcina Warchoła. Wtedy poparła go zgodnie cała ówczesna opozycja, a jego zwycięstwo uważa się za moment przełomu, impuls do powstania koalicji, która w 2023 r. zwyciężyła i przejęła władzę. Rzeszów stał się symbolem zmiany, a przekonanie, że i tym razem zwycięstwo urzędującego prezydenta nastąpi w pierwszej turze, zdominowało wyborcze przymiarki.
Rzeszów: nie wystarczyła jedna tura
Tym razem koalicyjna jedność prysła, Platforma Obywatelska i Lewica poparły Fijołka, komitet PSL-Trzecia Droga wystawił własnego kandydata, znanego w regionie polityka PSL Adama Dziedzica. W sumie w szranki stanęło sześć osób, w tym kandydat PiS Waldemar Szumny oraz Jacek Strojny, łączony powszechnie z PiS i Adamem Bielanem, choć reprezentował ruchy miejskie (komitet Razem dla Rzeszowa). Siłą rzeczy głosy się rozproszyły, a niska frekwencja (51 proc.) sprawiła, że wyścigu nie udało się rozstrzygnąć w pierwszym podejściu. Fijołek wprawdzie zwyciężył, ale wynik – 37,91 proc. – okazał się niewystarczający, dla wielu osób nawet rozczarowujący.
Waldemar Szumny do drugiej tury wszedł niespodziewanie nawet dla PiS, zdobywając 24,23 proc. Z zawodu jest matematykiem, z przekonań – działaczem PiS. Od 26 lat zasiada w Radzie Miasta, ostatnio jako jej wiceprzewodniczący. Pracuje w Kancelarii Zarządu Województwa Podkarpackiego, jego pracodawcą jest marszałek Władysław Ortyl z PiS. Ortyl poparł go na ostatniej prostej, w przedwyborczy piątek, a nawet częstował słodyczami w centrum, gdzie znajdował się wyborczy namiot Szumnego.
Odwojowanie miasta w starciu z koalicją 15 października stało się najważniejszym celem PiS na Podkarpaciu. Tym bardziej że udało się wprowadzić dziewięciu radnych, przełamując dotychczasową dominację PO i prezydenckiego ugrupowania Rozwój Rzeszowa, które wprowadziło pięciu ludzi, sensacyjnie tracąc siedem krzeseł. Nawet w koalicji z PO to jedynie 12 głosów w liczącej 25 osób radzie. Za mało na gładkie rządzenie.
Czytaj też: Czy Tadeusz Ferenc zasłużył na tytuł honorowego obywatela Rzeszowa?
Kandydat PiS wołał: Rzeszów, da się!
Tymczasem Fijołka poparła w drugiej turze już cała koalicja rządząca, do głosowania na niego wezwał swoich wyborców Adam Dziedzic z PSL-Trzeciej Drogi, do Rzeszowa przyjeżdżali znani politycy i samorządowcy z Aleksandrą Dulkiewicz, Rafałem Trzaskowskim i Jackiem Karnowskim na czele. Kandydaturę poparła też wiernie wojewoda podkarpacka Teresa Kubas-Hul.
Szumny triumfował, że ponad 60 proc. mieszkańców chce zmiany, skoro poparło rywali Fijołka. Stało się to wręcz motywem przewodnim jego kampanii. „Rzeszów. Da się!” i „Mieszkańcy chcą zmiany” – brzmiało jego wyborcze zawołanie. Przekonywał, że chce prawdziwego rozwoju miasta, nie tylko z nazwy – tu uszczypliwość w stosunku do komitetu Konrada Fijołka.
Szumny zapewniał, że chce „miasta komfortowego, nowoczesnego i dynamicznego”. Zapowiadał ostateczne rozprawienie się z patodeweloperką, co zdecydowanie, jego zdaniem, przerosło kompetencje urzędującego prezydenta. I walkę z koszmarnie zakorkowanym miastem, pozbawionym alternatywnych rozwiązań, obwodnicy południowej i północnej. Zarzucał rywalowi, że jest głuchy na potrzeby mieszkańców, i zapewniał, że on to zmieni. Bo jego program został napisany wspólnie z rzeszowianami.
Kandydat PiS, który zresztą partyjny znak skrzętnie ukrywał na plakatach, wziął udział w dwóch debatach, z których jedną prowadził „ten trzeci” na mecie, Jacek Strojny. To jemu Szumny zaproponował stanowisko wiceprezydenta, licząc na wywalczone przez Razem dla Rzeszowa cztery szable w radzie. Wiceprezydentem miałby zostać także Marek Bajdak, były komisarz w ratuszu, mianowany przez premiera Mateusza Morawieckiego po rezygnacji Tadeusza Ferenca.
W przededniu drugiej tury Szumny ogłosił programową „szóstkę”, czyli festiwal obietnic. To odkorkowanie miasta, ochrona doliny Wisłoka przed dalszą zabudową wysokościowcami, autobusowy bilet roczny za 365 zł, a w bliskiej przyszłości – darmowa komunikacja miejska jako antidotum na korki, obywatelski budżet dla młodzieży, więcej środków na schronisko dla zwierząt. Obiecał podwyżki płac w ratuszu i podległych placówkach. Ostatecznie zapewnił, że wypełni również obietnice ugrupowania Jacka Strojnego Razem dla Rzeszowa, w ogóle zrealizuje w 100 proc. wszelkie obietnice składane w kampanii przez startujących kandydatów (prócz jednej – nie wybuduje metra). Da się przecież, wystarczy chcieć.
Czytaj też: Wszyscy mieli wygrać, a wszyscy trochę przegrali
Rzeszów: miasto przyfrontowe
Konrad Fijołek był krytykowany za to, że dużo mówił, a części obietnic nie wypełnił. Ale kontrargumenty miał nie do podważenia. Obiektywne. Przede wszystkim rządził trochę ponad połowę kadencji, od czerwca 2021. Trudno zrealizować duże inwestycje w tak krótkim czasie. Zwłaszcza gdy rządzący krajem PiS zabrał miastu 350 mln zł. Dlaczego zabrał? Bo nie rządził w Rzeszowie, a także dlatego, że nie lubi dużych miast z zasady, bo to niepisowski elektorat.
A po drugie, kadencja obfitowała w nadzwyczajne wydarzenia. Pandemia zaburzyła normalność, wojna w Ukrainie sprawiła, że Rzeszów niespodziewanie zmienił się w miasto przyfrontowe, hub, przez który przetaczają się dostawy wojskowe. Do tego 100 tys. emigrantów, głównie kobiet z dziećmi, którym miasto udzieliło wsparcia i świadczyło pomoc, musiało je nakarmić i ogrzać. Spora część została na dłużej, do teraz. Politycy z całego świata zatrzymywali się tutaj w drodze do Kijowa. A przynajmniej przesiadali się na pociąg czy samolot. W tym prezydenci Biden i Zełenski. Organizacje pozarządowe. Szpiedzy, dywersanci in spe, handlarze bronią, przemytnicy. Z dnia na dzień rzeszowskie lotnisko stało się portem międzynarodowym, którego rolę trudno nawet ocenić. Potem był kryzys energetyczny, inflacja, wreszcie wojna na bliskim Wschodzie. – A miałem być tylko lokalnym samorządowcem – przypomina Fijołek.
Poradził sobie nad podziw dobrze. Choć nie wybudował aquaparku, lodowiska, basenu krytego na każdym osiedlu, nowego stadionu ani hali lekkoatletycznej. Ale nakarmił i pomieścił wszystkich potrzebujących, zapewnił dzieciom miejsca w szkołach, a nawet tłumaczy w urzędach.
Korki to trochę pochodna wspomnianych wydarzeń: gwałtownie wzrosła liczba mieszkańców i aut przejeżdżających tędy na wschód, zachód i południe. Takie miasto odziedziczył – z chaotycznie stawianymi wieżowcami, galerią, która tarasuje największe skrzyżowanie, wysokościowcami upychanymi między niską zabudowę. Bez dbałości o infrastrukturę drogową i sprawną komunikację. Bez planu zagospodarowania przestrzennego. Wszystko na uda: uda się załatwić lub nie. Bez zastanowienia, że bezprzytomna deweloperka zniszczy miejską przestrzeń i skomplikuje życie mieszkańcom. Szumny, wówczas w Radzie Miasta, nie protestował wobec ewidentnych patologii. Niestety udzielonych przez poprzednika pozwoleń na budowę nie można anulować, a wieżowców nie da się wyburzyć, choć może się powinno.
Fijołek obiecuje pracować więcej
„Szanowni rzeszowianie, dziękuję wam za tę kampanię wyborczą, dziękuję za trzy niełatwe lata w Rzeszowie. Dziękuję również za spotkania i głosy tych mieszkańców, którzy nie głosowali na mnie w pierwszej turze i mówili mi, co należy skorygować” – powiedział Fijołek na zakończenie kampanii. I dodał: „Zawsze starałem się słuchać ludzi, choć pewnie nie zawsze wszystko robiłem idealnie”. Zapowiedział nowy program w mieście. Unijne pieniądze pomogą, zawsze dobrze je wykorzystywano.
„Teraz, po zmianie władzy, jest dobry klimat i szansa na pieniądze dla Rzeszowa. Możliwe jest zrealizowanie wielu inwestycji, także poprawa komunikacji” – deklarował. W jego programie, oprócz dalszej walki z dziką deweloperką, jest budowa drogi na południu i dokończenie obwodnicy północnej omijającej Załęże. Także kultura, zieleń, sport. Podniósł wreszcie temat inwestycji w bezpieczeństwo: Rzeszów, choć jest przyfrontowym miastem, nie ma żadnego schronu z prawdziwego zdarzenia, z odpowiednim wyposażeniem. Przez lata nikt nie myślał, że takie inwestycje będą konieczne, lęk przed wojną był ostatnią wśród licznych obaw. Niebo rozświetlały najwyżej fajerwerki nad Wisłokiem, a wybuchy słyszano po rezurekcji w niedzielę wielkanocną. Wszystko się zmieniło, czas zapomnieć o sielance. Budowa schronów to z pewnością wielkie wyzwanie dla nowego prezydenta i Rady Miasta.
„Z pokorą i uśmiechem, nadal bardzo zdeterminowany, żeby dla was pracować, proszę o głos w drugiej turze. Chciałbym móc pracować dla Rzeszowa pełną kadencję, aby móc pokazać pełne spektrum swoich możliwości” – powiedział Fijołek na koniec kampanii. A komentując pierwsze, wstępne wyniki, zapewnił, że będzie pracował jeszcze więcej niż dotychczas.