Kraj

Handel ledwo żywym towarem

Powoli leczymy się z antropocentryzmu, ale wciąż zdarzają się przypadki ciężkie, takie jak Łukasz Warzecha.

Konserwatywny publicysta jak rzep psiego ogona trzyma się retoryki z poprzednich wieków, upierając się, że zwierzęta nie umierają, ale zdychają. Widzi w nich też zagrożenie dla polskiej rodziny, lękając się, że spersonifikowany pies czy kot wysiuda ludzkie potomstwo z sielankowego obrazka. Uspokajamy – nie chodzi o torpedowanie składu ludzkiego stada, tylko o włączenie do niego innych istot. Tak jak to drzewiej bywało, jeśli to przemawia do wyznawców „tradycyjnych wartości”. Domostwo bez psa, kota czy innych czworonogów nie miało szans przetrwać. Obecność zwierząt nie miała wpływu na wartość ludzkiego przychówku.

Nie wspomniałybyśmy o mądrościach tweetowanych przez Warzechę, gdyby wokół jego słów nie rozpętała się dyskusja. Pokazała ona zmiany w podejściu do kwestii zwierząt. Bo chociaż nadal zabijamy na skalę przemysłową i wcinamy schabowe, nie myśląc o tym, że na początku była jatka, to do praw istot nieludzkich podchodzimy inaczej niż kilkadziesiąt lat temu. Przede wszystkim jako społeczeństwo wreszcie te prawa dostrzegamy.

Zmiany widać też w nauce. Dokonał się zwrot ekologiczny, badania nad związkami człowieka i środowiska przyrodniczego prowadzone są w zakresie filozofii, literaturoznawstwa, geografii. Od kilku lat działa w Polsce Szkoła Ekopoetyki, prowadzona przez Filipa Springera i Julię Fiedorczuk, gdzie mówi się o współzależności człowieka i otaczającej go przyrody, ożywionej oraz nieożywionej. Pisze się też o geopoetyce, której przedmiotem są reprezentacje przestrzeni oraz działania i praktyki literackie. W obu przypadkach ważny jest tekst, który powstaje na styku bytu człowieczego i tego, co nas otacza.

Od lat 70. znany jest termin ekologii głębokiej czy „hipotezy Gai”, która postrzega planetę jako żywy, samoregulujący się organizm.

Polityka 21.2024 (3464) z dnia 14.05.2024; Felietony; s. 87
Reklama