Kuroń czy Geremek to postacie jakby z innego wymiaru, legendarne, a w każdym razie historyczne. Ale i później było przecież nie byle jak i z nie byle kim. Kwaśniewski to kariera zawrotna i więcej niż kariera – on również wchodzi do historii. I Miller jest postacią kojarzącą się z dziejowymi momentami.
Jak to się stało, że historyczny glamour lewicy gdzieś się ulotnił? Przecież czym innym są zmienne koleje partyjnej polityki, a czym innym autorytet wybitnych osobistości oraz powaga wielkich idei. Lewica mogłaby nawet być wyborczo słaba, lecz mimo wszystko mieć w swoim gronie autorytety i kojarzyć się z nieprzemijalnymi ideami. A tu ani wielkich ludzi, ani wielkich haseł. Czy coś się skończyło nieodwołalnie, czy może tylko zabrakło szczęścia do ludzi?
Współczesny system partyjny narodził się w połowie XIX w. ze znacznym udziałem partii socjalistycznych i komunistycznych. I jakoś zawsze tak było, że partyjniactwo i karierowiczostwo lewicę degradowały i prowadziły na manowce. Pewnie dlatego, że karierowiczom pomagał radykalizm i populizm, których poważni politycy się wystrzegali, przegrywając konkurencję z krzykaczami. I choć gigantyczny sukces lewicy w całej Europie – na czele z ubezpieczeniami społecznymi i darmową edukacją – zawdzięczamy właśnie umiarkowanym socjaldemokratom, to jednak „eksport rewolucji” do Rosji, do Azji, Ameryki Łacińskiej i Afryki trwale obciążył wizerunek światowej lewicy. Ideologiczny fanatyzm stał się skutecznym narzędziem despotii i terroru na całym świecie, a część winy za okrucieństwa komunizmu przypada uwiedzionym ideologią zachodnim politykom i intelektualistom.
Złe skojarzenia nie są jednakże najważniejszą przyczyną zamierania lewicy, zwłaszcza w Polsce. Kto kojarzy Czarzastego z Mao?