Nierozliczony raport Macierewicza, kuriozalne schodki smoleńskie, do których wymarzone efektowne tło stanowić ma odbudowana kolumnada zwana Pałacem Saskim. Debata porzucona. Tysiące nadliczbowych ofiar pandemii, setki niedouczonych maturzystów, którzy musieli „uczyć się” hiszpańskiego na Teamsach. Kto dziś jeszcze pamięta, jak płakaliśmy nad słabością sanepidu w Polsce?
Wiele makabrycznych wspomnień wraca do mnie z czasu pandemii. Jedna noc szczególna: leżę w łóżku i nie mogę zasnąć, bo cała dzielnica huczy od wyjących ambulansów. Czy zdążą do szpitala polowego na Stadionie Narodowym? Inny kadr: nerwowe jeżdżenie tramwajami „na zapas”. Od dziecka warszawskie tramwaje są moim fetyszem, ukochanym środkiem transportu. Miast bez transportu szynowego nie powinno oznaczać się na mapie. Po dramatycznych informacjach prezydenta stolicy o tym, że z braku środków ze sprzedaży biletów zbiorkom zostanie ograniczony, zdarzyło mi się jeździć ulubionym tramwajem numer 9 przez ukochany most Poniatowskiego bez powodu. W wagonie nie było nikogo. Filmowa Miss Daisy z prywatnym motorniczym.
Wspomnienie parkingu miejskiego w pewien zimowy dzień. Siedzę w samochodzie w rękawiczkach, w których obcięłam palce. Piszę w aucie, które stało się moim biurem, moją biblioteką. Siedzę na miejscu kierowcy, ślęcząc nad scenariuszem audycji radiowej. Pod pupą mam termofor. Jest zimno, ale nie chcę siedzieć w wozie z włączonym silnikiem. Nie tylko wirusy są zabójcami. Smog też. Nagle, kilka miejsc dalej, bliżej wejścia do nieczynnego Muzeum Ziemi, parkuje drugie auto. Miejsc wolnych tyle, że oboje moglibyśmy nasze samochody zaparkować w poprzek! Kto przyjechał do centrum, jeśli biura są nieczynne? Mężczyzna nie opuszcza pojazdu. Dziwny jakiś. Godzina mija. Kończę pisanię, podchodzę tam.