Kultura zarządzana jak sport
„Warsztaty z przewalania środków publicznych”. Kultura w Polsce jest zarządzana jak sport
W różnych okolicznościach odbywał się już w Polsce Kongres Kultury. Ostatni raz został zwołany w 2016 r. z oddolnej inicjatywy i, eufemistycznie rzecz ujmując, bez aprobaty rządzącej prawicy. Minister Piotr Gliński twierdził, że to przedsięwzięcie kontestatorów ówczesnej władzy, co nie było prawdą, ale wywołało efekt mrożący. Idea powraca w tym roku w odświeżonej formule, jako współKongres Kultury organizowany przez stronę społeczną ze wsparciem i przy udziale strony rządowej. Odbędzie się w listopadzie, konsultacje właśnie się zaczęły. I zrobiło się ciekawie.
Kongres zwykle dotyczył szeroko pojętej „przyszłości kultury”, jej roli, kierunków, nowych wyzwań – przed laty były to np. gry wideo i rzeczywistość cyfrowa, w tym roku gorącym tematem będzie pewnie sztuczna inteligencja. Tyle że w komentarzach wokół inicjatywy pojawiły się zgoła inne postulaty.
Pod wpisem Agaty Diduszko-Zyglewskiej, warszawskiej radnej i członkini zespołu programowego współKongresu, wylała się litania na pozór zabawnych sugestii tematów i warsztatów, które środowisko kulturalne powinno na początek przerobić. Kilka przykładów: „Mobbing jako strategia zarządzania w instytucjach kultury – wytyczne”, „Przewalanie środków publicznych – wykład i warsztaty (jak wydawać budżety na dwa lata do przodu)”, „Misja instytucji. Kto powinien ją napisać? – dyrekcja, pracownicy, wolontariusze, a może agencja reklamowa kolegi? – wykład dla kadry kierowniczej”, „Oszczędności, czyli jak zapłacić niższy podatek, wydając ulotkę z ISBN – warsztaty z kalkulacją”. I tak dalej, i tak dalej. Zaczęło się od wpisu Kachy Szaniawskiej, byłej pracownicy Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Wyszła ponad setka niebłahych systemowych problemów.