Sprezentuj broń
Jak się zbroić z sensem? Na co się tak naprawdę wszyscy składamy? Sprzęt sam nie walczy
Wojna nadchodzi? Tak najłatwiej byłoby wyjaśnić kolejny skok wydatków na wojsko w kraju i tak już będącym rekordzistą w NATO. Rząd Donalda Tuska założył, że niemal jedna piąta rocznych wydatków państwa w 2025 r. trafi na cele obronne. Przyrost będzie znaczący, bo z 4,2 do 4,7 proc. PKB, co da niemal 187 mld zł. W praktyce suma będzie pewnie niższa. W budżecie „właściwym” na obronę narodową zapisano 3,13 proc. PKB (124,3 mld zł), a resztę ma przynieść utrzymany po poprzednikach pozabudżetowy Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych. Na niego z kolei składa się dotacja w wysokości 14 mld oraz limit ponad 60 mld nowego zadłużenia (kredytów, pożyczek i obligacji). O ile budżet „właściwy” MON wydaje na wynagrodzenia, emerytury, bieżące utrzymanie wojska i inwestycje, o tyle Fundusz w całości idzie na zakupy.
Jeśli plan wypali, Polska będzie mogła wydać w 2025 r. na nowe zbrojenia 111 mld zł z obu kieszeni. Z oficjalnych wypowiedzi szefa Agencji Uzbrojenia wynika, że w ostatnich czterech latach na zakupy wojskowe poszło 400 mld zł, nieoficjalnie mówi się o 600, a nawet 900 mld. Jest więc niemal pewne, że do końca dekady Polska wyda bilion złotych na sam sprzęt i uzbrojenie.
Polska: potęga numer jeden?
Dyskusja wokół wydatków na wojsko i zbrojenia toczy się u nas w rytm gromkich haseł: „chcesz pokoju, szykuj się do wojny”, „bezpieczeństwo nie ma ceny”, „nie mamy czasu”, „sojusznicy pomagają silnym”. Jednak cele i ambicje określone są ogólnikowo: stała armia ma liczyć minimum 300 tys. żołnierzy i mieć najsilniejsze w Europie wojska lądowe (6 dywizji), wyposażone tak, by w przypadku wojny „spalić napastników na 300 km”.
Zagrożenie jest bezsprzeczne, a Ukrainie pomogliśmy hojnie, do bólu odzierając ze sprzętu własne jednostki.