Bawiąc w Genewie, ojczyźnie Jana Jakuba Rousseau, wsiadłem raz do autobusu komunikacji miejskiej, a tam dopadła mnie osobliwa reklama. Nie zachęcała podróżnych do oddawania własnych dzieci do przytułków, co miał w zwyczaju ojciec nowoczesnej pedagogiki, lecz do skorzystania z telefonu zaufania dla ofiar przemocy seksualnej. I bardzo słusznie – u nas też by się przydało. Sęk w tym, że plakat przedstawiał… młodego mężczyznę z grymasem cierpienia na twarzy, a napis głosił: „Moja dziewczyna wciąż mnie obmacuje”. Odruchowy nawrót myślowy ku czasom młodości nie dał jednoznacznego rezultatu. Poczułem się niezorientowany w temacie. A skoro się nie znam, to się wypowiem!
Nikt na palcach nie policzy, jak wielka była moja dezorientacja na widok tego plakatu. Czy ktoś tu stroi sobie żarty? Ale z czego – z przemocy seksualnej? A więc może to na serio? Że niby nie można stygmatyzować kobiet jako jedynych możliwych ofiar tego rodzaju naruszeń cielesnej nietykalności? I stąd ten chłopak?
No, może i trzeba tak jakoś dla równowagi obsadzić chłopca w roli ofiary przemocy seksualnej, ale na czym właściwie ona polega? Zdarza się, że w pracy szefowa nastaje na młodego pracownika i może to być bardzo niezręczna dla niego sytuacja, jednak reklama raczej nie powinna prezentować postaci kobiecej w roli negatywnej. Trzeba by więc wymyślić coś grzecznego, aby zabezpieczyć się przed zarzutem, że prześmiewczo relatywizuje się przemoc męską, prezentując jej prosty negatyw w postaci kobiety molestującej mężczyznę. I jest! Mamy to! Podczas burzy mózgów „zespołu kreatywnego” agencji reklamowej ktoś wpadł na pomysł dziewczyny, która ogólnie rzecz biorąc, ma prawo dobierać się do chłopca (bo jest jej), jednakowoż jest trochę za bardzo hot.