Żywioł i polityka
Powódź jest jak wojna. Szybko widać, kto się sprawdza, a kto tonie
Powódź jest jak wojna. Bardzo szybko widać, kto się sprawdza, a kto tonie. Patrząc na skutki żywiołu w Indiach, Chinach, Bangladeszu, Wietnamie, Austrii, we Włoszech, Czechach, Polsce czy Japonii, mam jednak wrażenie, że wojna jest prostsza w planowaniu. Na polu walki można przećwiczyć różne strategie, żywioł zaś nie daje czasu – uderza jak bomba atomowa i znika.
To był najgorętszy wrzesień w historii pomiarów. Takie też były sierpień, lipiec, czerwiec… aż do maja 2023 r. Rekord za rekordem w każdym regionie świata. Miasto Nasiriyah w Iraku było niedawno najgorętszym miejscem na ziemi – prawie 50 stopni Celsjusza. Skrajne upały w Europie stają się normą, do której trzeba się przyzwyczaić. Na sile przybierają huragany. Powodzie mają skale historyczne.
Piątek 13 września, konferencja premiera Tuska: „Te prognozy (...) nie są przesadnie alarmujące. Nie lekceważymy oczywiście żadnego sygnału. Mamy swoje doświadczenia. (...) Ale chcę powiedzieć, że dzisiaj nie ma powodu, aby przewidywać zdarzenia w skali, która powodowałaby zagrożenie na terenie całego kraju”. Dla Mateusza Morawieckiego to słowa haniebne, dla zdrowego rozsądku – zdania uczciwe, choć mam wrażenie, że prognozy z tamtego poranka okazały się zbyt optymistyczne.
W Sudetach Wschodnich doszło do ekstremalnego zjawiska. Opady deszczu przekroczyły 400 litrów na metr kwadratowy. To suma niewyobrażalna. Tyle deszczu pada zwykle przez cztery miesiące, a nie cztery dni. Zdewastowane zostały te same regiony, miasta, wsie, co w 1997 r. Zniszczone cenne zabytki, zalane domy, kościoły, drogi, uszkodzone mosty… Odbudowa pochłonie miliardy i zajmie lata. Pocieszające jednak, że w kraju bez prawdziwej obrony cywilnej uważane niegdyś za „armię Macierewicza” WOT nie walczą z zielonymi ludzikami, ale pomagają strażakom.