Kongres PiS w Przysusze, trzy dni przed rocznicą wyborów 15 października, trzy tygodnie przed amerykańskimi wyborami. Jarosław Kaczyński przemawia niemal półtorej godziny. To nie jest mowa wiecowa w stylu Trumpa (od którego prezes PiS wydaje się zresztą dużo starszy) ani nawet dawniejszego Kaczyńskiego; to pełen dygresji wykład dla działaczy, ideologiczna instrukcja na początek polskiej kampanii prezydenckiej (tekst „Jeszcze wrócimy!”). W sumie brzmi jednak jak lokalna wersja trumpizmu. Jest o wyborach niesprawiedliwie przegranych w wyniku gigantycznych kłamstw i oszustw przeciwników oraz o nadchodzącym rewanżu. Własne rządy są nazywane „złotą epoką”, a powrót do władzy obozu patriotycznego to warunek, aby Make Poland Great Again. Jeśli przegramy, będzie koniec Polski (Ameryki), „zabiorą nam wszystkie prawa”. Kto zabierze? Liberalno-lewicowe elity. W trumpizmie tworzą one ukryte, głębokie państwo – deep state; u nas ukryte w nieuchwalonych jeszcze traktatach „wielkie państwo europejskie – big state”, rządzone przez Niemców.
Jak to owe elity chcą osiągnąć? Niszcząc nasze tradycje, wiarę, Kościół, rodzinę, rolnictwo, walutę, odrzucając „naszą demokrację” i praworządność. Dowód: prawne, ale bezprawne prześladowania i fałszywe oskarżenia ze strony nowej władzy, która nie cofa się nawet przed torturami (jak w trumpowskich „polowaniach na czarownice”). Na końcu ma być triumf lewackich ideologii, LGBT, gender, klimatyzmu, rozpuszczenie narodu w potopie imigrantów. A dlaczego tylu wyborców wciąż popiera antynarodowe formacje? Bo zostali zmanipulowani, ogłupieni – Kaczyński mówiąc o wyborcach koalicji 15 października, użył w Przysusze rosyjskiego słowa „zduraczeni” (od durak – głupek); Trump głosi, że Kamala Harris jest sama z siebie „naprawdę głupia”.