Sejmowa konfrontacja prezydenta Dudy z Tuskiem pokazała, że premier zna się na politycznym dżudo. Potrafi wykorzystać bezpardonowy atak do demaskacji napastnika. Nad wymianą ciosów unosił się odór nadchodzącej kampanii prezydenckiej: będzie brutalną wolnoamerykanką niebiorącą jeńców.
Duda z orędziem do partii
W dzień po pierwszej rocznicy wyborów 15 października prezydent Duda wystąpił w Sejmie z „orędziem” do swego obozu politycznego, bo nie do narodu. Z wyjątkiem działań obecnej władzy w kryzysie powodziowym nie zostawił na nim suchej nitki. „Orędzie” było raczej wiecowym przemówieniem biorącym w obronę obóz pisowski w każdej dziedzinie. Osiem lat rządów Kaczyńskiego i Ziobry prezydent przedstawił jako jedno wielkie pasmo sukcesów, aby później skontrastować je z rzekomą mizerią obecnej władzy.
Swą laudację rządów pisowskich Duda podlał sosem patriotycznym w duchu trumpizmu: chcieli uczynić Polskę znów wielką, a ich następcy – koalicja i rząd demokratyczny – idzie od błędu do błędu. Marnuje pisowskie inspiracje i osiągnięcia na każdym polu. Hamuje modernizację kraju, podszywa się pod pisowską doktrynę obrony granicy z Białorusią.
Na domiar złego chce uniemożliwić przyjmowanie wniosków azylowych od uciekinierów spod dyktatury Łukaszenki. A na ambasadorów Rzeczpospolitej w wielu państwach proponuje szemrane typy z postsowieckimi powiązaniami. Tak samo bezprawnie i bezrozumnie Tusk z ministrem Bodnarem traktują wymiar sprawiedliwości.