W demokracji jednym z zadań parlamentu jest kontrolowanie rządu, a jedną z metod tej kontroli są interpelacje posłów i senatorów. Interpelacje płyną zarówno od parlamentarzystów opozycji, jak i od tych sprzyjających rządowi. Te pierwsze traktowane są przez ministrów podejrzliwie, bo przecież wiadomo, że opozycyjnej partii nie zależy na tym, aby było lepiej, ale wprost przeciwnie: im gorzej, tym lepiej. Odpowiedzi bywają więc złośliwe, pouczające piszącego, wykazujące jego ignorancję, przychodzą długo po terminie czy wreszcie przypominają interpelującemu, że obecna sytuacja jest pokłosiem poprzednich rządów, a i tak jest lepiej, niż było. Jeśli jednak żadnej z tych metod zastosować nie można, bo problem jest rzeczywisty – odpowiedź bywa po prostu wykrętna, pomijająca sedno sprawy, natomiast podkreślająca ogromne wysiłki, jakie dany resort czyni, aby wszystkim nam było lepiej.
Wydawać by się mogło, że w przypadku interpelacji posła z ekipy rządzącej, troszczącego się przecież o sukces rządu, odpowiedź powinna mieć cechy dokładnie odwrotne: powinna być szybka, kompetentna i wyrażająca podziękowanie, gdy parlamentarzysta zwrócił uwagę na coś, co rządowi umknęło. O, święta naiwności!
Czas na mały przykład. Jednym z tematów omawianych na posiedzeniu Rady Europy w czerwcu br. były sposoby walki z łamaniem i omijaniem sankcji nałożonych na Rosję. Zaprezentowano m.in. raport specjalnej grupy badawczej z Norweskiego Komitetu Helsińskiego (NKH), w którym opisano proceder polegający na eksportowaniu przez podmioty z krajów UE towarów i usług objętych sankcjami do krajów, które pod sankcjami się nie podpisały, a które tradycyjnie mają rozwinięte stosunki handlowe z Rosją – jak Kazachstan, Uzbekistan, Kirgistan i kilka innych. Z analizy NKH wynika, że eksport tzw.