Zbigniew Ziobro po raz piąty postawił na swoim i nie został przesłuchany przez komisję śledczą ds. Pegasusa. Policja doprowadziła go z półgodzinnym opóźnieniem, ale komisja już sobie poszła, nie chcąc, by wyszło na to, że Ziobro narzuca jej warunki przesłuchania. Można – i trzeba – oburzać się na Ziobrę za kpiny z instytucji państwa i brak poszanowania prawa, choć trzeba przyznać, że postępuje sprytnie. Powołuje się na posłuszeństwo prawu: wyrokom Trybunału nieKonstytucyjnego, który uznał komisję za nielegalną, i orzeczeniu legalnego składu Sądu Najwyższego w sprawie niepublikowania przez premier Szydło wyroków TK (że wyrok ogłoszony, choć nie opublikowany, wywołuje skutek w postaci „obalenia domniemania konstytucyjności” danego przepisu prawa).
Ziobro demonstracyjnie poddał się też działaniom policji, choć zrobił to na swoich zasadach. Ale też nie miał obowiązku siedzieć w domu i czekać, aż po niego przyjdą. Opór za niego stawili pracownicy Telewizji Republika, którzy nie wpuszczali policjantów do gmachu, gdzie były minister udzielał wywiadu. Na koniec Ziobro oddał się w ręce policji – pilnując, by było to po zaplanowanym rozpoczęciu posiedzenia komisji. Gdy wjeżdżał do Sejmu, komisja, uchwaliwszy wniosek o tymczasowe aresztowanie go w celu doprowadzenia, szybko się rozeszła. Przewodnicząca Magdalena Sroka powiedziała później dziennikarzom, że widząc występ Ziobry: „Komisja wiedziała, że nie będzie merytorycznie odpowiadał”. Tylko czy sąd będzie skłonny zastosować drastyczniejszy środek w postaci aresztu w celu doprowadzenia, skoro policja dowiozła świadka, ten nie stawiał oporu, a komisja przyznaje, że sama się wycofała z jego przesłuchania?
Trwa więc ten monodram Ziobry i nawet jeśli areszt zostanie orzeczony, to do jego wykonania droga długa i niepewna.