Matecki i Dżungle Państwowe. Człowiek Ziobry wie, co robił. Majątek już przepisany na żonę
Prokurator generalny Adam Bodnar przekazał marszałkowi Sejmu wniosek Prokuratury Krajowej o uchylenie immunitetu szczecińskiemu posłowi Suwerennej Polski (obecnie PiS) Dariuszowi Mateckiemu. To znany radykał i „hejter”, związany z tzw. narodowcami i Grzegorzem Braunem.
Wniosek uzasadniają m.in. zarzuty dotyczące fikcyjnego zatrudnienia Mateckiego w Lasach Państwowych oraz „podjęcia działań w celu osiągnięcia korzyści majątkowej i osobistej polegających na konsultowaniu z urzędnikami Ministerstwa Sprawiedliwości warunków ofert stowarzyszeń Fidei Defensor oraz Przyjaciół Zdrowia przed formalnym złożeniem tych ofert w konkursie na dotacje z Funduszu Sprawiedliwości”. Inaczej mówiąc, zarzuca się Mateckiemu udział w ustawianiu konkursów. Jak twierdzi sam zainteresowany, immunitet zostanie mu odebrany na życzenie Donalda Tuska, jakkolwiek on sam nie poczuwa się do winy. Pracował bowiem w Lasach Państwowych zdalnie i przedstawił sprawozdania z tejże zdalnej pracy. Natomiast co do ustawiania konkursów, to linia obrony ludzi Ziobry jest niezmienna: nie ma nic złego w tym, gdy urzędnicy pomagają zainteresowanym osobom w wypełnianiu dokumentacji składanej w procedurze konkursowej. Tłumaczenie bezczelne i cyniczne, ale poza tym, że może zirytować pozbawionego poczucia humoru sędziego, to ma przynajmniej ten walor, że przekonuje nieliczną grupkę fanów Ziobry i radyklanych organizacji katolickich, z którymi jego środowisko współpracuje.
Matecki sądu nie uniknie
Zarzutów wobec Mateckiego jest więcej. Wśród nich mowa jest o „udaremnianiu oraz utrudnieniu stwierdzenia przestępczego pochodzenia środków płatniczych w kwocie nie mniejszej niż 447 500 zł”. Za tym zwrotem kryje się przejęcie osobistej kontroli nad częścią zdefraudowanej kwoty 17 mln zł, które zostały nielegalnie przekazane wspomnianym wyżej stowarzyszeniom – bynajmniej nie na pomoc dla ofiar przestępstw, lecz głównie na finansowanie internetowej propagandy partii Ziobry, w tym przede wszystkim działalności portalu Szczecinskie24.pl.
Wiedzę na temat zaangażowania Mateckiego w ustawianie konkursów posiadamy głównie dzięki nagraniom przekazanym Romanowi Giertychowi i sejmowej komisji ds. Funduszu Sprawiedliwości przez byłego dyrektora tej instytucji Tomasza Mraza. Już wtedy, w maju zeszłego roku, było jasne, że Matecki sądu nie uniknie. Majątek przepisał na żonę i w swoim stylu „odszczekiwał się” władzom. Dowiedzieliśmy się, że samobójstwa nie popełni (to zapewne na wypadek, gdyby „zginął w tajemniczych okolicznościach”), a teraz przechwala się, że nie ucieknie na Węgry oraz rozważa zrzeczenie się immunitetu. Czy tak uczyni, czy też nie, nie ma już dla jego sytuacji procesowej większego znaczenia.
Trudno przypomnieć sobie czas, w którym Lasy Państwowe miały dobrą prasę. Właśnie dowiedzieliśmy się, że w Puszczy Świętokrzyskiej wycięto nielegalnie kilkaset drzew, w tym 130-letnie jodły. Jak tłumaczy się firma, przez pomyłkę. Winny miał być nieprawidłowy obieg dokumentów w zakresie uzyskiwania niezbędnych zgód – żeby wyrazić się w sposób bliski sercom urzędników. Kolejna żenująca historia.
Klasyczne „państwo w państwie”
W tle sprawy Mateckiego mamy osobliwość ustrojową Polski zwaną Lasami Państwowymi. Państwowe Gospodarstwo Leśne „Lasy Państwowe” (tak brzmi pełna nazwa) to klasyczne „państwo w państwie”, a raczej „udzielne księstwo”. Mają niemal sto lat i 25 tys. pracowników; kontrolują ok. 25 proc. powierzchni Polski. Tworzą hermetyczne środowisko, w które trudno przeniknąć i wywrzeć na nie wpływ, nawet z pozycji ministra. Świetnie się tam zarabia, a przywileje pracowników – np. związane z możliwością przejmowania nieruchomości za ułamek ich wartości – mogą przyprawić o zawrót głowy. Bo Lasy nie są normalną firmą, tak jak spółki skarbu państwa – w zasadzie nie muszą zarabiać, gdyż oczekuje się od nich, że będą się same finansować (ustawowa „samodzielność finansowa”). A o to nietrudno – zwłaszcza że na niektóre zadania mimo wszystko przysługują im dotacje państwowe. Zostaje im każdego roku sporo pieniędzy, a kreatywność zarządzających polega raczej na wymyślaniu, jak z pożytkiem dla „swoich” i w miarę legalnie je wydać, a nie na tym, jak gospodarować oszczędnie i efektywnie.
Od niedawna LP mają nowego dyrektora generalnego Witolda Kossa, a trzech dyrektorów z czasów poprzedniej władzy za sprawą CBA właśnie trafiło do aresztu – w związku ze śledztwem wokół Dariusza Mateckiego i jego wartą blisko pół miliona i trwającą ponad dwa i pół roku synekurą. Zresztą to tylko szczegół w krajobrazie leśnego bezprawia. Jak informuje minister klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska, na podstawie raportu NIK w LP kwestionowane są wydatki rzędu 0,5 mld zł. W związku z tym złożone zostało aż 60 zawiadomień do prokuratury. Istotę rzeczy zwięźle tłumaczy pani minister: „Między 2020 a 2023 r. wydano [na promocję Lasów Państwowych] 45 mln zł, przy czym standardowo było to 1–2 mln rocznie, a jak zbliżała się kampania wyborcza w 2023 r., to wydatki urosły do prawie 32 mln zł”. Po prostu pod pretekstem reklamowania LP reklamowano ludzi Ziobry.
Raporty jako forma kamuflażu
Służyły do tego również wydatki medialne, dzielone na transze po 120 tys. zł, tak aby uniknąć przetargów. W 2020 r. wydano na reklamę 1,3 mln zł, a w roku wyborczym już 15 mln zł. Oczywiście chodzi o reklamę, która miała w taki czy inny sposób zachęcać do głosownia w wyborach parlamentarnych na polityków Zjednoczonej Prawicy, a Suwerennej Polski zwłaszcza. Warto jeszcze raz zacytować min. Hennig-Kloskę, bo poświęciła kilka słów naszemu bohaterowi: „Przez 31 miesięcy zatrudnienia nie zalogował się do systemu, nie zrobił nic: nie podpisał żadnego dokumentu, nie wydał opinii, nie wypełnił wniosku o delegację. Uchowały się tylko jakieś raporty z pracy zdalnej, które robi się na zasadzie: kopiuj-wklej. Poseł pisał, że Lasy Państwowe powinny współpracować z samorządami”. To „nie zrobił nic” brzmi złowróżbnie dla Mateckiego. Mała szansa, że przekona sąd, iż jego pozorowana praca była czymś więcej niż pozorowaną pracą. Można się tylko zastanawiać, czy udawanie, że coś się zrobiło, podczas gdy po prostu brało się pieniądze, jest przez sąd traktowane jako okoliczność obciążająca, czy może łagodząca. Przypuszczam, że to pierwsze. Raporty Mateckiego z pracy zdalnej mogą zostać uznane za formę kamuflażu i zacierania dowodów przestępstwa.
Sprawa Mateckiego to w szerokiej działalności Lasów Państwowych ledwie anegdotka. Czeka nas zapewne długi i męczący serial kryminalny z LP w roli głównej. Na razie jest 60 zarzutów, lecz ta imponująca liczba może się jeszcze znacznie powiększyć. Wielkie instytucje o tak ogromnym zakresie autonomii i władzy, i to władzy zdefiniowanej terytorialnie, wręcz nie mogą nie być skorumpowane. Trudno też sobie wyobrazić, aby prawidłowo wykonywały swoje zadania, gdyż z mocy prawa tkwią w permanentnym konflikcie interesów, wynikających z nieusuwalnej sprzeczności, jaka zachodzi między ochroną lasów a ich eksploatacją gospodarczą. Tego po prostu nie da się robić dobrze.
Jako feudalna struktura mająca kontrolę nad gigantycznym majątkiem i zasobami Lasy Państwowe są żyłą złota dla koterii, która w nich rządzi, i dla partii politycznej, która sprawuje nad nią pieczę i zapewnia jej nietykalność. Tak było zwłaszcza za czasów PiS, gdy Lasy Państwowe zostały przez Jarosława Kaczyńskiego oddane w pieczę Zbigniewowi Ziobrze i Solidarnej Polsce. Jego mała, ekstremalnie konserwatywno-katolicka partyjka nie miała dotacji państwowej, więc miała „żywić się” Lasami Państwowymi. I tak też się działo. Długo ten dzban wodę nosił. Teraz jednak ucho mu się urwało. Jedyna nadzieja Mateckiego i jego koleżków w tym, że wybory prezydenckie wygra Karol Nawrocki i wszystkich hurtem – jako prezydent – ułaskawi. Tylko że z tygodnia na tydzień nadzieja ta gaśnie, a i sam Nawrocki po swojej wyborczej przygodzie będzie się pewnie musiał zająć sprawą sądową – tyle że własną.