Czy można prowadzić państwo jak firmę, i to bez ofiar? Od miesiąca świat przechodzi przyspieszony kurs robienia dealów przez Donalda Trumpa na wielką skalę. „It’s a good deal” jest jak refren, który ma trzymać świat w transie negocjacji i finansowych ustawek. Cła tu, cła tam. Spauzowane, podniesione. Za karę, w odwecie, na złość. Bo tak!
Wszystko ma tu swoją cenę. „Złota karta” za 5 mln dol. to przepustka dla cudzoziemców. Daje prawo do życia i pracy w USA oraz ścieżkę do obywatelstwa. Rosyjskim oligarchom też? „Tak, być może. Znam kilku rosyjskich oligarchów, którzy są bardzo miłymi ludźmi” – mówi Trump. Za to: „Unia Europejska została utworzona, żeby oszukać Stany Zjednoczone”. Stąd celna kara dla Europy – 25 proc. „Wręcz przeciwnie, nie jesteśmy od oszukiwania, ale budowania pokoju, szacunku, dawania szansy biznesowi” – odpowiada premier Tusk. Jednak w czasach, kiedy nowy prezydent USA w miesiąc wywrócił porządek świata, jakiekolwiek dyskusje opierające się na historii nie mają sensu. Ona pisze się na nowo. Jest jak na licytacji: wygrywa ten, kto da lepszą cenę.
Zresztą, co tam cła! Wojna i pokój też mogą być good deal. Po rozmowie z Putinem Trump zachowuje się jak jego rzecznik. Ukraina w oczach tłumu zwolenników MAGA jest znienawidzonym peryferyjnym krajem, który za dużo dostał i za mało podziękował. Ostatnia zawstydzająca wymiana zdań w Gabinecie Owalnym tylko potwierdziła, że z Trumpem nie ma dyplomacji, są negocjacje – najlepiej na kolanach, żeby nie urazić próżności autokraty.
Z Gazą tak samo. Pomysł Trumpa: sprzedajemy 2 mln wyniszczonych wojną obywateli sąsiadom, przejmujemy Strefę Gazy i budujemy tam Riwierę. Idźmy dalej: najbogatszy człowiek świata Elon Musk, który kupił sobie władzę w Białym Domu za ćwierć miliarda dolarów, robi czystki w amerykańskiej administracji.