Jan Krzysztof Ardanowski, były minister rolnictwa w rządzie PiS, zasilił szeregi polityków prawicy z zarzutami prokuratorskimi. Od ubiegłego roku Ardanowski jest już w innej partii, Wolność i Dobrobyt, którą sam zakładał, ale tłumaczyć się musi ze spraw dotyczących jego ministrowania, czyli lat 2018–19, kiedy był w PiS. Przekraczając swoje uprawnienia, podejmował decyzje, w wyniku których szkody państwa szacuje się na ok. 130 mln zł. Sprawy są dwie, jedna dotyczy interwencyjnego skupu jabłek, druga – mleka. Obie od początku źle pachniały, pisaliśmy o nich kilkakrotnie. Ardanowski nie przyznaje się jednak do winy i odmawia składania wyjaśnień.
Mówi się, że Ardanowski poślizgnął się na jabłkach, a utonął w mleku. Nadchodziły wybory samorządowe, na ich wynik mogło wpłynąć niezadowolenie sadowników, którym firmy skupowe płaciły zaledwie 10 gr za kilogram jabłek przemysłowych. Minister wymyślił, że 500 tys. kg owoców, za cenę dwa razy wyższą, skupi wskazana przez niego prywatna firma Eskimos SA, już wtedy zadłużona i z przerobem owoców niemająca nic wspólnego.
Na skup interwencyjny niemieszczący się w ramach unijnej Wspólnej Polityki Rolnej 100 mln zł kredytu udzielił Eskimosowi Bank Ochrony Środowiska. Bank nie ryzykował, gwarancji Eskimosowi na polecenie ministra udzielił państwowy Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa (KOWR). Firma kredytu nie spłaciła. Biznes ministra i Eskimosa nie miał prawa się udać. Koncentratu jabłkowego, który miał powstać z dwa razy droższego surowca, nikt przecież nie kupi, skoro na rynku jest taniej. Zwłaszcza że Eskimos zlecił ich przerobienie prywatnym przetwórcom – sam wcześniej zajmował się mrożonkami. Wkrótce wyszło na jaw, że za nieudaną interwencję ministra rolnictwa zapłacić ma społeczeństwo. Ministerstwo Rolnictwa zwróciło się bowiem o wpisanie koncentratu jabłkowego na listę towarów strategicznych.