Jak poinformował nas Artur Woźniak, kierownik Działu Prawnego Biura Rady Doskonałości Naukowej, na posiedzeniu prezydium RDN zapadła decyzja (przy sześciu głosach za, sześciu przeciw i dwóch wstrzymujących się) odmawiająca wystąpienia do prezydenta z wnioskiem o nadanie Małgorzacie Manowskiej tytułu profesora nauk społecznych w dyscyplinie „nauki prawne”. Sprawę opisywali Ewa Ivanova z „Gazety Wyborczej” i Mariusz Jałoszewski z OKO.press.
Wkrótce pierwsza prezes Sądu Najwyższego otrzyma tę decyzję na piśmie. Będzie ją mogła zaskarżyć do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie bądź też złożyć odwołanie. Na ewentualne odwołanie ma trzy miesiące. Jeśli RDN takowe otrzyma, powoła jeszcze dwoje recenzentów i na podstawie ich opinii wyda ostateczny werdykt.
Szanse na skuteczność odwołania, a także na wygranie sprawy w sądzie i pomyślne dla siebie jej zakończenie w RDN, sędzia Manowska ma niewielkie, a to dlatego, że aż dwie recenzje spośród pięciu, jakie przygotowano w przewodzie profesorskim, są negatywne. Z jedną negatywną ma się jeszcze spore szanse, z dwiema szanse są iluzoryczne.
Manowska naje się wstydu
Małgorzata Manowska zapewne w końcu nie otrzyma tytułu profesora. Co więcej, naje się wstydu, bo doktor habilitowany z dwiema negatywnymi recenzjami (w tym jedną zawierającą zarzut autoplagiatu) to status istotnie gorszy niż zwykły doktor habilitowany bez historii porażek w staraniu się o naukowy awans.
Czemu więc, mając skromny dorobek, Manowska ryzykowała utratę pozycji? Czy nie wystarczyło jej, że doszła do najwyższego stanowiska w polskim sądownictwie? Cóż, prezesem SN się bywa, a profesorem tytularnym jest się do końca życia.