Kiedy w dyplomacji wymieniasz skalpel na łom, tracisz szacunek. Przyszła jednak epoka, kiedy lekceważenie kindersztuby jest uważane za siłę, nową jakość, wstanie z kolan. Im więcej w tobie chama, tym bardziej jesteś aktualny. Oto ważny, choć nieco schowany, fragment wymiany zdań w głośnej Signalgate: Wiceprezydent Vance: „Nienawidzę perspektywy ratowania Europy kolejny raz”. Minister obrony Hegseth: „W pełni podzielam Twoją pogardę dla europejskiego pasożytnictwa. To ŻAŁOSNE”. Tak, z caps lockiem, wersalikami! Wygląda na to, że najbliżsi współpracownicy prezydenta USA przesiąknęli tym infantylnym stylem komunikacji. Kiedy kończą im się środki wyrazu, rozmiarem liter pompują ego w swoich monologach.
Signal to komunikator, na którym najwyżsi rangą amerykańscy urzędnicy omawiali plany zaatakowania bojowników Huti w Jemenie. Tych, którzy porywają statki z towarami dla Europy. Dyskutowali: wiceprezydent USA, szef Pentagonu, szefowa Wywiadu Narodowego, szef CIA. Do grupowego czatu omyłkowo zaproszony został redaktor naczelny pisma „The Atlantic” Jeffrey Goldberg. Mógł czytać dyskusję i poznał szczegółowe plany uderzenia na dwie godziny przed atakiem. „Żartujecie sobie ze mnie?” – kpiła publicznie Hillary Clinton, Demokratka, która przerabiała podobny skandal. Jako szefowa dyplomacji wykorzystywała prywatne konto e-mailowe do korespondencji służbowej. Republikanie żądali dla niej wtedy więzienia. Najgłośniej krzyczał o tym w swoim śniadaniowym programie w Fox obecny minister obrony. Dzisiaj, choć mocno zmieniła się skala skandalu, Pete Hegseth sam siebie za kratki nie wsadza. Zresztą wygląda na kolekcjonera proceduralnych wtop.
O ile przed nominacją ciągnęły się za nim afery obyczajowe i zarzuty o nadużywanie alkoholu, teraz doszły skandale wagi państwowej.