Co pan taki zdenerwowany? – zagadnęła sąsiadka sąsiada, który nerwowo naciskał przycisk nieruszającej windy.
– Janek kopnął Zuzię, jego pani zadzwoniła, żebym zaraz przyszedł – odpowiedział, kiedy ruszyliśmy.
– Nie wytłumaczył mu pan, że chłopak nie bije się z dziewczynami? – zapytała oskarżycielsko.
– Powiedziałem mu, że jak go ktoś uderzy, to może oddać, ale nigdy pierwszy. Nic mu nie mówiłem o dziewczynach – odpowiedział zrezygnowany i wybiegł.
– Pan pewnie nie miał czasu na bójki, tylko książki i książki – podsumowała, nie wiedzieć czemu do mnie.
Ciągle łapię się na tym, że moje emocje są konserwatywne, a mój rozum jest postępowy. Nic na to nie poradzę, wyemancypowany intelekt swoje, a serce karmione literaturą popularną, takimi filmami oraz życiem podwórkowym swoje. Pewnie dlatego w głowie mi się nie mieści, że facet, który uderzył kobietę, może być tolerowany przez kumpli. Mężczyzna, który tak postępuje, traci honor. No dobrze. Tracił. Człowiek honoru funkcjonował w dwóch porządkach: prawa oraz zbioru niepisanych norm nieregulowanych prawem. Z nastaniem państwa absolutystycznego władca zmonopolizował wymierzanie sprawiedliwości, traktując słusznie akty honoru – pojedynek, zemstę rodową – jak przestępstwa. Ostatecznie „honor wojownika” pogrzebały nowoczesne wojny totalne. Kto konkretnie ma się wstydzić za bombardowanie Warszawy lub Drezna?
Mimo to honor był konkurentem Kodeksu karnego, dopóki działało publiczne poczucie wstydu. Za wstydem mężczyzny przyłapanego na przemocy wobec kobiety stało prawo starsze; dogmat kulturowy, zgodnie z którym męstwu przypisano powinność zadawania śmierci i gotowość na nią; a kobiecości – dawanie życia i troskę o nie.