Kampus Uniwersytetu Warszawskiego stał się miejscem bestialskiej zbrodni. 22-letni Mieszko R., pochodzący z Gdyni student trzeciego roku prawa, zaatakował siekierą 53-letnią portierkę. Kobieta zmarła na miejscu, ciężko ranny został strażnik uniwersytecki, który ruszył jej z pomocą. Prokuratura postawiła zarzuty: zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem, usiłowania zabójstwa, znieważenia zwłok ofiary. Mieszko R. trafił do aresztu tymczasowego z nadzorem psychiatrycznym.
Na bramie UW zawisły czarne flagi, w czwartek 8 maja zarządzono żałobę i odwołano wszystkie zajęcia. Zrobiło się cicho, ale było tłoczno, studenci składali kwiaty i znicze. Są poruszeni, ale i zagniewani: nie dało się temu zapobiec?
Sprawca był widziany na kampusie z ostrym narzędziem, zanim stało się najgorsze. Studenci wzajemnie się w sieci ostrzegali. A potem… dzielili nagraniami ze zdarzenia. – Weszłam na X i to był błąd – opowiada jedna ze studentek. Wieści, razem z materiałami wizualnymi, rozeszły się błyskawicznie. Sprawca został zidentyfikowany, namierzony i prześwietlony w social mediach: pozuje z czołgiem, kolekcjonuje broń, sympatyzuje ze skrajną prawicą. Lubi kino gore (drastyczne horrory), miał w plecaku bagnet i „Dialogi” Konfucjusza.
Badania wykazały, że R. nie był pod wpływem narkotyków, leków czy alkoholu. Ale niejasne motywy i hobby sprzyjają domysłom i ferowaniu wyroków: że kanibal, socjopata, fan Konfederacji… „Takie jednostki trzeba eliminować”, sądzą internauci. W dodatku sprawca „swój”, bo Polak, a nie „inżynier”, jak określa się w slangu – pogardliwie – imigrantów bez dokumentów. Aktywistka pro-life Kaja Godek łączy nawet zbrodnię na UW z „mordowaniem małych ludzi” w przychodni aborcyjnej, która działa pół godziny drogi stąd – przypadek?