Sztuka „Nosorożec” Eugène’a Ionesco, klasyka teatru absurdu, wydaje mi się dziś bardzo na czasie. Popadła jakby w zapomnienie, zacznę więc od krótkiego streszczenia. Oto w jakimś cichym, małym francuskim miasteczku pojawiają się nosorożce. Zachowują się z charakterystyczną dla tych zwierząt niezgrabną brutalnością: demolują rynek, wypłaszają przechodniów, niszczą mienie. Już w pierwszym akcie dochodzi do tragedii: jeden z nosorożców rozdeptał małego kotka! Wszyscy rzucają się pocieszać jego strapioną właścicielkę. Mieszkańcy zgadzają się co do jednego: coś trzeba zrobić z inwazją nosorożców. Władze powinny interweniować! Nie można już spokojnie spacerować po rynku, do czego to podobne! Skąd te nosorożce się wzięły, przecież to Francja, kiedyś ich tu nie było?
Głównymi bohaterami są dwaj przyjaciele: Jean i Bérenger. Różnią się charakterem. Jean to człowiek sukcesu: pyszałkowaty, przemądrzały, chwilami nawet grubiański. Bérenger to jego odwrotność: nieśmiały, marzycielski, pierdoła i nieudacznik. Źródło inwazji nosorożców ulega niespodziewanemu wyjaśnieniu. Okazuje się, że zawsze tu były. Są to mieszkańcy miasteczka, którzy po prostu z jakiegoś powodu przekształcają się w nosorożce. Nie można liczyć na pomoc władz. W radiu słychać już tylko odgłosy nosorożców. To samo brzmi w słuchawce telefonu. Nosorożce opanowały kraj.
Tymczasem Jean i Bérenger dyskutują: czy ludzie mogą się zmieniać w nosorożce? Czy to moralnie dopuszczalne? Jean na początku zdaje się przeciwny, ale potem zmienia zdanie. Właściwie co złego w przekształceniu się w nosorożca? Nosorożec to brzmi dumnie. Co ludzie mają do zaoferowania poza pustymi sentymentami? Nosorożce są silne i skuteczne, do nosorożców należy przyszłość. Humanizm jest martwy!