„Żadnych złudzeń, panowie, żadnych złudzeń!” – frazę, którą car Aleksander II usadził wnoszącą o większą autonomię delegację polskiej szlachty, powinni sobie stale powtarzać liderzy koalicji 15 października. Ze strony Karola Nawrockiego nie będzie „pozytywnego zaskoczenia”, którego premier nie wykluczył w telewizyjnym orędziu, nie będzie pokoju, będzie wojna na wyniszczenie rządu Donalda Tuska. Trzeba byłoby zatem zastosować w odpowiedzi wariant wojskowy – rozkaz i dyscyplinę, zewrzeć szyki, podciągnąć tabory, zakończyć waśnie wewnętrzne. Na razie jednak nic nie wskazuje na to, by obecna władza, skoncentrowana na żenujących potyczkach słownych w mediach społecznościowych, była do tego zdolna. Za słowotokami Szymona Hołowni nie stoi żaden plan, za hasłami typu „ofensywa” czy „rewitalizacja” nie kryje się żaden pomysł, a mające podnosić na duchu wyborców KO wystąpienie Rafała Trzaskowskiego miało za dużo fałszywych nut. Bo tak, można „mobilizować rząd do działania”, pytanie tylko, czy ta koalicja będzie zdolna – skoro do tej pory nie była – uchwalić ważne dla wszystkich projekty na poziomie parlamentu i dać je zawetować prezydentowi Nawrockiemu. Przypuszczam, że wątpię.
Dotychczasowa strategia bezczynności plus aroganckie odliczanie dni do końca kadencji Dudy zemściły się okrutnie przy urnach. Teraz z kolei najgorsze byłoby – jak to ujmował Witkacy – „oczekiwanie jakichś szczęśliwych okoliczności, które wszystko zmienić mogą”. Można, rzecz jasna, liczyć na to, że Kaczyński odejdzie na emeryturę i PiS się rozpadnie, że konfederaci się między sobą pokłócą, że rywalizacja obu prawicowych ugrupowań je zużyje, że Nawrocki będzie w swoim dziele niszczenia rządu nieporadny, że wahadło społecznych nastrojów odchyli się w drugą stronę, i tak dalej.