Kraj

Wiceprezydent Czarnek. Ziobryści wciąż się liczą. Nawrocki urządza swoją kancelarię

Debata z udziałem Przemysława Czarna i Karola Nawrockiego Debata z udziałem Przemysława Czarna i Karola Nawrockiego Martyna Niećko / Agencja Wyborcza.pl
Mówi się, że Czarnek ma pilnować, aby nie doszło do jakiegoś „wrogiego przejęcia” Kancelarii Prezydenta przez Konfederację, a zamiast tego – jeśli będzie taka konieczność – by powstał pokojowy sojusz PiS z Konfederacją.

Jak podaje „Newsweek”, szefem Kancelarii Prezydenta ma zostać nie kto inny, a sam Przemysław Czarnek. Ten sam, który jeszcze niespełna rok temu antyszambrował u Jarosława Kaczyńskiego, licząc na to, że to właśnie on zostanie „decyzją prezesa” i z ramienia PiS wystartuje w wyborach prezydenckich. Miał szansę, bo Kaczyński go lubi, a zważywszy na posiadaną przez niego habilitację z prawa (sam prezes PiS ma tylko doktorat), to nawet ceni.

Skoro jednak padło na Karola Nawrockiego, Czarnek zamiast się ogólnie obrazić i wycofać, postanowił postąpić wręcz przeciwnie – zaangażował się na całego w kampanię Nawrockiego, a w szczególności w opowiadanie banialuk o tym, jak to szlachetnie postępował on z panem Jerzym i jego kawalerką. I chyba teraz właśnie to bezwarunkowe i niebaczące na pospolitą moralność zaangażowanie w służbę partii, prezesa i namaszczonego kandydata zostało docenione. Przemysław Czarnek dostał wymarzoną dla kogoś o jego temperamencie posadę, w której i sam się będzie spełniał, i nam dostarczał nieustających wrażeń. Bez wątpienia wyciśnie ze swojego stanowiska, ile się tylko da. Ku naszemu zgorszeniu, oburzeniu, a czasem rozbawieniu. Możemy być tego pewni, albowiem znamy pana Czarnka długo i dobrze. Jak to się dziś nazywa? Rollercoaster?

Zaskakujące zapowiedzi

Szef kancelarii to najważniejszy urzędnik prezydencki rezydujący przy parlamencie i odpowiadający za relacje prezydenta z władzą ustawodawczą, a pośrednio również z rządem. Poza tym koordynuje cały prezydencki „mały rząd”, którego częścią jest np. Biuro Bezpieczeństwa Narodowego. U Andrzeja Dudy jest trochę nietypowo, bo szefowa kancelarii Małgorzata Paprocka nie jest silnym politykiem, a przez to na czoło wysuwa się w otoczeniu odchodzącego prezydenta szef jego gabinetu, czyli pierwszy asystent i pierwszy doradca, którym jest osobisty przyjaciel Dudy Marcin Mastalerek (będący zresztą serdeczną antypatią prezesa). Przy Nawrockim funkcję tę będzie wypełniać kierujący jego kampanią wyborczą, zasłużony jako minister od internetu w rządzie Beaty Szydło oraz minister spraw wewnętrznych w „dwutygodniowym rządzie” Mateusza Morawieckiego Paweł Szefernaker. Zapowiadał wprawdzie, że do Pałacu się nie wybiera, lecz najwyraźniej zmienił zdanie. Jego zastępcą będzie natomiast Jarosław Dębowski, którego Nawrocki zabiera ze sobą z Instytutu Pamięci Narodowej, gdzie był jego prawą ręką.

Na tym się kadrowe wieści nie kończą, bo mamy jeszcze zapowiedź objęcia jakichś funkcji w Pałacu Prezydenckim przez Jacka Sasina (był już zastępcą szefa kancelarii za czasów Lecha Kaczyńskiego) oraz Jana Kanthaka.

Zapowiedzi tych nominacji są dość zaskakujące, a nawet intrygujące. Dopiero co słyszeliśmy bowiem, że Nawrocki śmiał odmówić Kaczyńskiemu zainstalowania na stanowisku ministerialnym w Pałacu starego druha i zausznika prezesa PiS Marka Kuchcińskiego. Tymczasem okazuje się, że jednak kluczowe posady w otoczeniu „obywatelskiego prezydenta” dostaną starzy wypróbowani towarzysze partyjni.

Ziobryści wciąż się liczą

Cóż, jaki prezydent, jaka partia, tacy też urzędnicy. Kanthak jest młodym i gniewnym „ziobrystą”, ultraprawicowym krzykaczem i pyskaczem, któremu żadna manipulacja i żadna impertynencja niestraszna (we własnym wykonaniu). Skoro będzie w Pałacu, to znaczy, że „ziobryści” jeszcze się w środowisku naszej uciążliwej popprawicy liczą. Co do Sasina, to zawsze był człowiekiem od wszystkiego i do wszystkiego, na jego usługi mógł liczyć i Jarosław Kaczyński, i Radosław Piesiewicz. Teraz będzie służył Karolowi Nawrockiemu, choć mało prawdopodobne, aby miał to robić w jakiejś kontrze do Kaczyńskiego. Raczej spełnia się scenariusz prezydenta dość subordynowanego i pilnowanego, choć tyle się mówi o niezależności i sile charakteru Nawrockiego. Może i jest ta siła i ta niezależność, ale na początek trzeba się w ogóle dowiedzieć, o co chodzi w tym „prezydentowaniu”, a o tym na razie nasz nowo wybrany prezydent narodowiec, bokser, pogromca bolszewików i miłośnik rapu nie ma jeszcze większego pojęcia. Zdany jest przeto na usługi partii i jej prezesa. Może się to jednakże po jakimś czasie zmienić, albowiem faktycznie Nawrocki nie wygląda na kogoś, kto da sobie w kaszę dmuchać. Dziś jednak panuje sielanka, bo Nawrocki szczerze braci Kaczyńskich podziwia. A potem się zobaczy. Gdy trzeba będzie dogadywać się z partią w sprawie drugiej kadencji, Kaczyńskiego być może już w polityce nie będzie. No i kto wie, czy jednak to nie Konfederacja stanie się z czasem głównym zapleczem prezydenta. Mówi się, że Czarnek ma pilnować, aby nie doszło tu do jakiegoś „wrogiego przejęcia”, a zamiast tego – jeśli będzie taka konieczność – powstał pokojowy sojusz PiS z Konfederacją.

Słaba orientacja „w temacie prezydentury” sprzyjać będzie Czarnkowi, który będzie zapewne jeszcze bardziej (o ile to w ogóle możliwe) dokazywał, rzucając na prawo i lewo swoje szydercze i obraźliwe przytyki i grube oszczerstwa, radując się swemu warcholstwu jak rozbrykane dziecko. Kaczyński uczynił tego ostentacyjnego fanatyka z KUL-owskim rodowodem ministrem nauki i edukacji, aby poniżyć i ukarać środowisko naukowe. Czarnek wykonywał tę misję z perwersyjną bezczelnością, serwując oburzonym i oniemiałym naukowcom coraz to nowe popisy nieliczenia się z niczym i nikim. Do historii przejdą jego ręczne dopiski do listy czasopism punktowanych, zrównujące niszowe katolickie periodyki teologiczne czy pedagogiczne z najbardziej prestiżowymi czasopismami na świecie. Ostatnio zaś mogliśmy obserwować warcholskie popisy retoryczne Czarnka w roli reprezentanta PiS w sejmowej komisji śledczej do spraw wyborów kopertowych.

Przemysław Czarnek czuje respekt wyłącznie przed Panem Bogiem i prezesem. Z Karolem Nawrockim podobno się zakumplował, ale jako staremu partyjnemu wiarusowi, i do tego habilitowanemu, do żywienia respektu dla naszego nowego prezydenta wagi ciężkiej zapewne jest mu jeszcze daleko. Z pewnością będzie miał sporo autonomii, którą wykorzysta do jeszcze głośniejszego niż dotychczas lżenia i wyszydzania Donalda Tuska oraz całego rządu. I czym bardziej będzie w tym bezczelny i amoralny, tym większy będzie miał poklask swojej publiczności. Można przypuszczać, że już jesienią będzie go w mediach tyle, że zaczniemy go postrzegać jako nieformalnego wiceprezydenta. A stąd już tylko krok do roli „naturalnego następcy”. Czarnek ma tylko 47 lat. Za dziesięć lat będzie w wieku iście prezydenckim. Czy czeka nas dekada Nawrockiego, a po niej dekada Czarnka? Jeśli nasza liberalna klasa polityczna będzie nadal taka niemrawa jak dotychczas, to jakże miła ta perspektywa stanie się całkiem realna.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Afera upadłościowa, czyli syndyk złodziejem. Z pomocą sędziego okradał upadające firmy

Powstała patologia: syndycy zawyżają koszty własnego działania, wystawiają horrendalne faktury za niestworzone rzeczy, sędziowie to akceptują, a żaden państwowy urzędnik się tym nie interesuje. To kradzież pieniędzy, które należą się przede wszystkim wierzycielom.

Violetta Krasnowska
12.06.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną