Znowu zdecydowałem się odłożyć temat o nauce na inną okazję. Z nie byle jakiego powodu. Uznałem mianowicie, że priorytet mają komentarze do słów p. Dudy, robiącego za głowę państwa polskiego, i jego wodzireja politycznego, tj. p. Kaczyńskiego.
Trzeba się spieszyć; nie ma już wiele czasu na komentowanie enuncjacji Głównego Lokatora Pałacu Namiestnikowskiego (nazwa zgoła nieprzypadkowa, zważywszy na właściwości osobowo-polityczne desygnatu, który oznacza), ponieważ druga i ostatnia kadencja p. Dudy właśnie dobiega końca. Po 6 sierpnia postać ta nabierze wyłącznie kolorytu historycznego, tj. stanie się obiektem dywagacji na temat przeszłości w rodzaju: „był głową RP w latach 2015–25”.
Przypuszczam, że niektóre oznajmienia p. Dudy (np. przywołane niżej) będą cytowane jako paradygmat bełkotu politycznego, ale niewykluczone, że jego następca, uznany za prezydenta przez Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, przebije retorykę poprzednika pod względem nonsensowności. Powtórzę to, co już kiedyś stwierdziłem: „Niewykluczone, że w latach 2025–30 (a może i dłużej) zatęsknimy za głową państwa z lat 2015–25”. Historia bywa okrutna.
Czytaj też: I jak tu rządzić z Nawrockim w Pałacu. Bez ustaw, sposobem? Pojawiają się pomysły
Giertychówki
O jakie konstatacje p. Dudy i p. Kaczyńskiego chodzi? Pan Tusk zadał im i p. Nawrockiemu pytanie następującej treści: „Nie jesteście tak zwyczajnie, po ludzku ciekawi, jakie są prawdziwe wyniki głosowania?”.
Kwestia wiąże się z dużą liczbą protestów wyborczych – do Sądu Najwyższego wpłynęło ok. 56 tys. Pani Manowska z przyległościami zdyskwalifikowała 40 tys. skarg, opatrując je pogardliwym określeniem „giertychówki”. Dla porównania: w 2020 r. wpłynęło blisko 6 tys. protestów, z czego uznano 92. Nie będę dyskutował, czy wynik wyborów był inny, niż został podany przez PKW, a jeśli został podany błędny, czy był to skutek fałszerstwa czy pomyłki rachunkowej. Odpowiedzialne rozstrzygnięcie tej kwestii uważam za niemożliwe (czy, aby rzecz ująć ostrożniej, wysoce nieprawdopodobne) w obliczu danych, którymi dysponujemy. Co nie znaczy, że wypowiedzi czołowych polityków i innych osób w sprawie ważności wyborów nie stanowią interesującego materiału dla analizy.
Na pytanie p. Tuska zareagowali Prezes the Best i p. Duda, natomiast Decyzja Jego Ekscelencji (tj. p. Nawrocki) nie odpowiedział. Pan Kaczyński stwierdził: „Nie szukajcie tematów zastępczych. Przypominam panu i pana partii, że przeliczenie ponowne wszystkich głosów nie jest przewidziane przez prawo. W Polsce, póki co, obowiązuje konstytucja i wynikająca z niej zasada legalizmu (art. 7). Zajmijcie się w rządzie rzeczywistymi problemami. Tragedia (...) w warszawskiej rodzinie jest sprawą [chodzi o śmierć dziecka w rodzinie zastępczej], której nie zostawimy! Obywatele nie mogą być pozostawieni sami sobie w obliczu bezwzględnego działania aparatu władzy. Wróciło państwo silne wobec słabych...”.
Trudno zrozumieć związek między ponownym przeliczeniem wszystkich głosów a tragiczną śmiercią dziecka. Art. 7 konstytucji stanowi, że organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa, co ma się nijak do powtórzenia liczenia głosów, o ile właściwy organ tak właśnie postanowi – zadaniem liczenia głosów jest ustalenie wyniku wyborów, a nie ćwiczenia z rachunków.
Wspomniany artykuł stanowi, że organy państwowe mogą podejmować tylko takie działania, które są dozwolone przez prawo. Mylenie przez p. Kaczyńskiego dozwolenia z zakazem jest porównywalne z kombinowaniem, że nikt go nie przekona, że białe jest białe, a czarne – czarne. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Jego Ekscelencja cierpi na znaczący deficyt kompetencji logicznej. Dla uniknięcia konfuzji jeszcze raz zaznaczę, że nie jestem zwolennikiem ponownego liczenia głosów, ale nie dlatego, że to zakazane, ale z powodu znikomej efektywności takiego kroku.
Pan Duda rzekł tak: „Nie, panie premierze. Nie jestem ciekawy wyników wyborów prezydenckich, bo je znam. Ogłosiła je oficjalnie Państwowa Komisja Wyborcza. Znam te wyniki tak samo jak wszyscy Polacy i politycy z całego świata, którzy złożyli prezydentowi elektowi Karolowi Nawrockiemu gratulacje. Natomiast powtórzę jeszcze raz radę, którą dałem panu ostatnio jako ten, który stoi na straży bezpieczeństwa państwa i ciągłości władzy państwowej: trzymajcie się z daleka od kart do głosowania z wyborów prezydenckich! Nie mam cienia wątpliwości, że nie wolno dopuścić do tego, byście mogli choćby dotknąć oddanych przez obywateli głosów, to sprawa Sądu Najwyższego i PKW. Tej samej Izby Sądu Najwyższego, która uznała wynik wyborów, dzięki któremu teraz rządzicie w Polsce. Tej samej, dzięki której jest pan teraz premierem. Niech pan z kolegami zaprzestanie prowokacji, kłamstwa i nacisków. To nie służy Polsce i poczuciu bezpieczeństwa naszych rodaków. Trzeba umieć przegrywać z godnością i szanować reguły demokracji”.
Pan Duda wręcz urzeka swoją konsekwencją. W 2014 r. były wybory samorządowe, które wzbudziły wątpliwości co do rezultatów. Jeszcze jako europoseł z ramienia PiS sugerował: „Uważam, że w bałaganie, który powstał, w tym całym ogromnym zamieszaniu, biorąc pod uwagę też to, co widzieliśmy w poprzednich wyborach, co się działo w ogóle z oddanymi głosami, że rzucano je bez żadnego nadzoru, rzetelne przeliczenie głosów jest niezbędne”. Uznał też, że odmowa tego, co nazwał rzetelnym przeliczeniem głosów, będzie równoznaczna ze stosowaniem standardów białoruskich w polityce.
Czytaj też: Sąd Najwyższy zamącił. Wybory ważne, niesmak pozostał. Co z przeliczeniem głosów?
Duda wiedział
Pan Duda nie jest nadmiernie precyzyjny. Opowiada, że zna wyniki wyborów, bo je ogłosiła PKW. To dziwne stwierdzenie jak na głowę państwa, a więc kogoś, kto ma strzec prawa, a w szczególności konstytucji. Ponieważ zakłada się, że wyniki podane przez PKW nie odpowiadają rzeczywistym, p. Duda winien, gdyby nie charakteryzował się deficytem logicznym, wyrazić swoje nastawienie poznawcze stwierdzeniem: „Znam wyniki wyborów podane przez PKW”. Mógłby dodać: „Wierzę, że pokrywają się z rzeczywistymi, ale to wymaga oceny zgłoszonych protestów”.
Być może wybiegł w przyszłość i uważał swoje oświadczenie za równoważne następującemu: „Znam wyniki wyborów, bo podała je PKW i wiem, że Izba Spraw Publicznych i Kontroli Nadzwyczajnej potwierdzi to stanowisko”. Skąd p. Duda zawczasu znał werdykt gremium obradującego pod przewodnictwem p. Lemańskiej, swojej kumpeli z Katedry Prawa Administracyjnego UJ? Po wyborach 2020 mówiono w Krakowie: „Joasia [Lemańska] nie skrzywdzi Andrzeja [Dudy]”, a skoro tak, to zważywszy na rozmiary zaangażowania obecnego prezydenta na rzecz „obywatelskiego” kandydata na swojego następcę, trudno przypuścić, aby zacytowane krakowskie powiedzenie mogło zostać podważone w związku z orzeczeniem o legalności wyborów.
Teoretycznie, a może i praktycznie wiele jeszcze może się zdarzyć, np. wyprowadzenie konsekwencji z faktu, że Izba Spraw Publicznych i Kontroli Nadzwyczajnej nie jest sądem i z tego powodu jej orzeczenia nie należą do porządku prawnego. Dobrozmieńcy zwracają uwagę, że przecież koalicja 15 października uznała wyniki wyborów z 2023 r., więc i teraz powinna. Znowu mamy do czynienia z przejawem deficytu logicznego: jeśli obowiązuje domniemanie legalności wyborów i nie pojawiają się masowe protesty wyborcze, nie ma powodu, aby przejmować się tym, co postanawia grupa osób przebranych za sędziów Sądu Najwyższego.
Czytaj też: Czy powtórne liczenie głosów ma sens? Zmieni wynik? I o co chodzi z tymi anomaliami
Znajomi Dudy mają wątpliwości
Przechodzę do pewnej konkretnej sprawy związanej z awansami naukowymi. Zgodnie z prawem (ustawa o szkolnictwie wyższym) tytuł profesora nadaje prezydent. Decyzja musi być poprzedzona postępowaniem recenzyjnym, a także uchwałami rozmaitych gremiów, z których najważniejsza jest Rada Doskonałości Naukowej. W 2018 r. do Kancelarii Prezydenta wpłynął wniosek o nadanie dr. hab. Michałowi Bilewiczowi tytułu profesora – dokumentacja spełniała wszystkie wymogi formalne. Do dzisiaj sprawa nie została załatwiona, tj. p. Duda nie podjął decyzji.
Najpierw pracownicy prezydenckiej administracji, np. p. Mucha, zwracali uwagę, że Jego Wysokość na prezydenckim stolcu nie jest zobligowany żadnym terminem, więc nie uchodzi, aby go ponaglać. Bzdura (taka, że mucha nie siada), gdyż prezydenta obowiązują zwykłe terminy administracyjne. Potem p. Dera wygderał, że wątpliwości wzbudziło to, że jeden z recenzentów kiedyś pracował w tej samej uczelni co p. Bilewicz. Tak było, ale przeniósł się do innego miejsca pracy przed powołaniem do funkcji recenzenta w przewodzie p. Bilewicza.
W końcu p. Duda ujawnił prawdziwe powody swojej wstrzemięźliwości decyzyjnej w przedmiotowej sprawie: „To jest pan [p. Bilewicz], który świadomie realizuje od samego początku poprzez swoją, w moim przekonaniu, wątpliwie naukową działalność, po prostu działalność antypolską, oczernia Polskę i Polaków. A w dodatku jeszcze sposób, w jaki dostawał się do tej kwalifikacji profesorskiej, wzbudził od samego początku bardzo poważne wątpliwości: w gronie znajomych, rączka rączkę myje, kruk krukowi oka nie wykole. Sam proces był w naszym przekonaniu w ogromnym stopniu pozbawiony obiektywizmu”.
Cóż, p. Duda nie ma żadnych kompetencji do orzekania, czy czyjaś działalność w dziedzinie psychologii społecznej (to specjalność p. Bilewicza) jest „wątpliwa naukowo”. Być może „sposób, w jaki [Bilewicz] dostawał się do tej kwalifikacji profesorskiej, wzbudził od samego początku bardzo poważne wątpliwości: w gronie znajomych, rączka rączkę myje, kruk krukowi oka nie wykole”, ale wszystko wskazuje na to, że byli to znajomi p. Dudy.
Faktycznie, M. Bilewicz zajmuje się antysemityzmem i ostrzega przed jego recydywą, ale nie jest w tym odosobniony. Wszak jeden z kandydatów na stanowisko prezydenta (ostatecznie zajął trzecie miejsce w pierwszej turze) zgłosił piątkę postulatów, z których jeden głosił: „Polska bez Żydów”.
Rozmaite prawicowe proklamacje na temat ostatnich wyborów wskazują na wyraźny deficyt logiczny. Natomiast to, co wyprawia p. Duda od siedmiu lat ze sprawą p. Bilewicza, jest przejawem deficytu moralnego, na dodatek wyrażonego w wyjątkowo bezczelny i obrzydliwy sposób. Na ogół zresztą tak bywa, że oba deficyty idą w parze. Jakże inaczej zrozumieć zignorowanie (w trakcie nocnego posiedzenia) 4/5 protestów wyborczych, jeśli nie chęcią stworzenia odpowiednich warunków, aby Joasia nie skrzywdziła Andrzeja? Cóż, „rączka rączkę myje, kruk krukowi oka nie wykole”, ale grunt, że nie budzi to wątpliwości w gronie znajomych p. Dudy.