Zdecydowanie najbardziej udana w projekcie Trzeciej Drogi okazała się jego nazwa. Budziła nadzieję, że na zdominowanej od 20 lat przez PiS i PO polskiej scenie politycznej możliwa jest jakaś alternatywa. W dodatku umiarkowana, bo nie nafaszerowana ultrakonserwatywnym nacjonalizmem ani też radykalnym progresywizmem. Jednak już na starcie, którym były wybory parlamentarne w 2023 r., niektórzy powątpiewali, czy uzyskane wówczas 14,4 proc. głosów były przejawem autentycznego poparcia dla połączonych sił PSL i PL2050. Źródeł tego sukcesu dopatrywano się w tzw. głosowaniu taktycznym części wyborców KO, obawiających się, że TD spadnie poniżej progu 8 proc. przewidzianego dla koalicji i w rezultacie PiS uzyska dodatkową liczbę mandatów jak w 2015.
W wyborach samorządowych z kwietnia 2024 r. kandydaci TD do sejmików znów uzyskali podobny rezultat, ale już w czerwcu w wyborach do PE było dużo gorzej, bo poparcie spadło do niespełna 7 proc. To była żółta kartka, którą zlekceważono. Upokarzające 4,99 proc. dla Szymona Hołowni w I turze tegorocznych wyborów prezydenckich okazało się czerwoną kartką i gracz zszedł z boiska.
Czy tak się musiało stać? Czy w centrum polskiej sceny politycznej nie ma już (jeszcze?) miejsca dla centrowego ugrupowania mogącego liczyć na stabilne kilkunastoprocentowe poparcie? W moim przekonaniu tak właśnie niestety jest. Można oczywiście wskazywać na błędy liderów TD, w rodzaju niewystawienia własnego kandydata na prezydenta Warszawy w 2024 r. czy generalnie nadmiernej ustępliwości wobec Donalda Tuska, ale trudno nie zauważyć, że postępująca polaryzacja powoduje, iż nieubłaganie kurczy się liczba tzw. symetrystów o umiarkowanych centrowych poglądach. Liczni, zwłaszcza wśród najmłodszych Polaków, przeciwnicy popisowego duopolu zwracają się bowiem albo na prawo, czyli w stronę Konfederacji (większość), albo w stronę Razem (mniejszość).