Istnieje taka figura retoryczna, popularna szczególnie w mediach społecznościowych: „Jestem tak stara, że pamiętam, jak…”. Tu można wstawić, co się chce, ale pod warunkiem że będzie to coś z przeszłości odległej jak PRL czy lata 90., co przeminęło i czego na pewno nie kojarzy pokolenie Z. Na przykład: „Jestem tak stara, że pamiętam, jak jadło się oranżadę w proszku bez rozpuszczania”. Albo: „Jestem tak stara, że pamiętam, jak mleczarze codziennie o świcie roznosili mleko”.
Figura ta przypomniała mi się ostatnio, kiedy wracałam do Warszawy z Festiwalu Góry Literatury. Fundacja Olgi Tokarczuk od 10 lat organizuje go latem w Nowej Rudzie i kilku innych miejscowościach powiatu kłodzkiego. Festiwal wyróżnia się – oprócz charyzmatycznej Pani Lucyny, kierowczyni auta do przewozu festiwalowych gości – malowniczą scenerią Wzgórz Włodzickich i Gór Sowich, ogromnym rozmachem programu oraz wierną, zaangażowaną publicznością. Ta ostatnia składa się z miejscowych i przyjezdnych – zarówno okazjonalnych letników, jak i stałych bywalców, którzy zjeżdżają na Dolny Śląsk z całej Polski specjalnie na festiwal. Atmosfera spotkań autorskich na Górach Literatury aż buzuje dobrą energią, więc wraca się stamtąd nie tylko z oczami obmytymi zielenią łąk i lasów, ale też z poczuciem sensu i wrażeniem, że się odmłodniało. No dobrze, może nie ciałem, bo oczywiście ma rację Susan Sontag, gdy pisze, że „starość to podróż we wraku”, ale duchem już tak.
I taka właśnie odmłodzona duchem nazajutrz po swoim spotkaniu autorskim pojechałam z Panią Lucyną na dworzec Wałbrzych Miasto, gdzie – zadbawszy o bagaż i bilet – wsiadłam do pociągu nie byle jakiego, nosił bowiem literacką nazwę „Orzeszkowa”.