W youtubowej serii filmów „Perseusz”, która powstała, aby mógł się oczyścić z zarzutów o przemoc i nadużycia seksualne, Krzysztof Gonciarz zaapelował do feministek: ogarnijcie swoje poletko. Jego twarz widać w zbliżeniu, jest rozedrganie i żal. Kilkanaście miesięcy temu został, jak to się mówi, skancelowany i wydawało się, że nie ma powrotu do sfery publicznej. Przeprowadził jednak wiwisekcję stawianych sobie zarzutów, udowodnił, że stał się obiektem pomówień, i przekierował uwagę opinii publicznej na swoje oskarżycielki – punktując je za kłamstwa, nierzetelność, przemilczenia, poszukiwanie uwagi. Piszę o tym dlatego, że czuję się wywołana do odpowiedzi. Feminizm to w końcu moje poletko.
To prawda – poza naprawdę odważnymi protestami, ważnymi dziełami kultury, w ostatnich latach wiele było w Polsce pseudofeministycznych zjawisk. Trzeba to ogarnąć. Takie zjawiska są niestety nieuchronne, bo „pseudo...” (wstaw dowolny obszar ludzkiego życia) to jedna z cech dzisiejszego świata medialnego, platform społecznościowych, logiki lajku, klikbajtu, hasztagu i wiralu. Gonciarz też jest jej częścią, zbudował siebie dzięki temu, co internet może podarować. Niestety internet świetnie też nadaje się do nakręcania nagonek, paniki moralnej, fałszywych zarzutów, informacji bez rzetelnej weryfikacji, działania w afekcie. Preferuje dosłowność zamiast krytycznego myślenia, instynkt stadny i uprzedmiotowienie ludzi. Taki internet też się Gonciarzowi objawił i podłożył ładunki hejtu pod fundamenty jego kariery.
Niezależnie od tego, jakie zdanie można mieć na temat Gonciarza, nie sądzę, żebyśmy chcieli żyć we wspólnocie, która ocenia ludzi na zasadzie automatyzmów zbiorowych – ten jest nasz/nasza, więc jest w porządku; tamten nie nasz, a więc: a kysz!