Największa platforma wideo na świecie kreuje nową medialną rzeczywistość młodym ludziom, nie oglądając się na standardy wyrobione przez lata w mediach tradycyjnych. Czy to przepis na katastrofę?
W ciągu dwóch miesięcy w Polsce objawiły się dwa fenomeny społeczne. Pierwszy miał miejsce 15 października, gdy trzy czwarte uprawnionych do głosowania wybrało się do urn wyborczych. Drugi to sejmomania.
Widzowie reagują na zmagania posłów, jak gdyby śledzili transmisję gry wideo, a cała polityka podlega nie tyle regułom serwisów streamingowych, co prawom tzw. grywalizacji, którą na naszych łamach Paweł Tkaczyk definiował swego czasu jako „wstrzykiwanie elementów frajdy w czynności, które zwykle nam jej nie sprawiają”.
Niektóre dyskusje na TikToku przyprawiają mnie o zawrót głowy.
Najbardziej rozpoznawalni twórcy polskiego YouTube wykorzystywali seksualnie swoje fanki. Najmłodsze miały 13 lat i sądziły, że sami bogowie zstąpili do nich z Olimpu. To znacznie więcej niż „internetowa aferka”.
Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów bierze pod lupę profile gwiazd mediów społecznościowych. Podejrzewa, że o promowaniu produktów za pieniądze influencerzy informują skąpo. Albo wcale.
Patoyoutuber znęcał się nad niepełnosprawnym chłopakiem. Nagrania pokazywał w sieci. Większości z setek tysięcy nastoletnich widzów film się spodobał.
Ekipa Karola Wiśniewskiego, Friza, chce przez wejście na giełdę zamienić swoją popularność wśród najmłodszych internautów na pieniądze, najlepiej duże. Na razie mowa o wycenie 144 mln zł. Firma jeszcze nie weszła na parkiet, a już padają zarzuty o manipulację kursem akcji.
Wyrósł najwyraźniej na pierwszego dziennikarza w Polsce, którego koniecznie trzeba przekonać do swoich racji. Bo można się ze Stanowskim nie zgadzać, ale „trzeba go szanować”.
Szał na „Lody Ekipy”, o którym donoszą wszystkie media, to efekt tego, co dzieje się z dziećmi pozostawionymi samopas w internecie.