Nasi, nie nasi
Nasi, nie nasi? Mieszkający w Polsce cudzoziemcy zaczęli się nas bać. Reportaż „Polityki”
Ania ma dobrze, bo jest biała. Mieszka w niewielkim miasteczku na Mazowszu, tu, gdzie się urodziła. Znajomi i sąsiedzi ci sami od lat. Do pracy w domu kultury ma blisko.
Co innego Fatima. Ona musi dojeżdżać do pracy kilkanaście przystanków. Do innej dzielnicy Warszawy. Ubiera się w hidżab (chustę zasłaniającą włosy, szyję i uszy) oraz abaję (luźną długą suknię). Od razu widać, że jest muzułmanką. Te wyprawy są dla niej jak pójście do szkoły na klasówkę z matematyki. – „Spierdalaj” słyszę przynajmniej raz dziennie – opowiada. – Te kilkanaście przystanków czasem pokonuję w towarzystwie człowieka, który jest wobec mnie agresywny. Autobus jest pełen ludzi. Nikt nie reaguje.
Pascalia, studentka z Kenii, też czuje się dziwnie w środkach publicznego transportu: – Ktoś odsuwa się ode mnie albo patrzy natarczywie. Mam szczęście, bo na tym się kończy, ale moi koledzy skarżą się, że czasem w autobusie współpasażer na nich napluje.
Czasem wystarczy odezwać się w innym języku: „Rzadko mówię po ukraińsku w transporcie publicznym, bo zwykle jadę sama. Dziś byłam z koleżanką i po minucie rozmowy po ukraińsku usłyszałyśmy, że jesteśmy „ruskimi k***ami” – i to wielokrotnie. Pełny tramwaj. Nikt nie zareagował. Czyli to nowa polska normalność” – pisze dr Sasza Iwaniuk, wykładowczyni na UW, pisarka, politolożka, założycielka warszawskiego klubu literackiego „Po-sąsiedzku”.
Ania jest wyczulona na takie historie. Czekała, kiedy fala szaleństwa dojdzie do jej miasteczka. Dziś jest pewna, że już doszła. Niedaleko domu na piaskownicy ktoś napisał „Nigger”. – Pomyślałam, że musi chodzić o Emilkę, bo tylko moja córka w piaskownicy nie jest biała – mówi.